Drugie picie:
Jakiś czas temu Pinta wznowiła warzenie swojego Bière De Garde, zwanego też potocznie nieIPĄ. Tym razem zrobili podwójny powrót, na półkach sklepowych pojawiła się Ce n'est pas IPA Blonde i Ambrèe. Pierwsza to znana nam wszystkim wersja jasna, druga to bardziej napakowana (pod każdym względem) wersja bursztynowa. Obie czekały grzecznie w mojej piwnicy, szczerze nie pamiętałem nawet jak smakował oryginał dlatego nie bardzo ciągnęło mnie do spróbowania odnowionych warek warzonych już w Zarzeczu.
Natrafił się jednak leniwy dzień, przy którym mimo niskiej temperatury nie miałem ochoty na ciemniaka. W sumie to była też dość wczesna pora więc żeby nie wyjść na dużego alkoholika wybrałem piwo jaśniejsze, traf chciał, że było nim właśnie pintowskie podejście do francuskiego stylu. Z ciekawości przeczytałem skład na stronie: "...suszona skórka słodkiej pomarańczy, mąka z kasztanów, owoce mirtu..." że jak?
Zaciekawiony nalałem je do teku po czym stwierdziłem, że ma jedną z najpiękniejszych pian jakie widziałem. Równiutkie, drobne pęcherzyki wysokie na jednego palca. Bielutka i wręcz hipnotyzująca. Szkoda tylko, że utrzymuje się krócej niż hajs w kieszeni studenta. Kolor piwa wydaje mi się ciemniejszy niż wcześniej. Z pomarańczowego przeszło na jasny brąz, lekko mętny. Mimo tego całość dalej świetnie wygląda w szkle. Etykieta pintowska z większą ilością dodatków niż zazwyczaj. Mamy sielski domek wiejski i typową kratę francuską. Przyjemnie się na to patrzy i człowiek zaczyna się trochę rozleniwiać.
Przykładając nos do szkła pomyślałem sobie, że pewnie będzie trochę stajni wymieszanej z drożdżami i tyle. O Jezu w jakim błędzie byłem, przez moją ignorancje poczułem się jak jakiś zacofany menel pod mostem z siarką rocznik 2014 w ręce. Aromat zmienił się nie do poznania, jest owocowy, i to podwójnie. Główne nuty to fermentujące owoce, coś pomiędzy gruszką/jabłkiem a cydrem. Pomiędzy nimi przeciskają się słodkie owoce, jakaś pomarańczka lub mandarynka nawet. Dodajmy do tego lekką drożdżowość z delikatną piwniczką i mamy całkiem sielski zapaszek. Po ogrzaniu wychodzi więcej kwaśnego, soczystego jabłka, dziwne ale cholernie przyjemne. W smaku od razu wyczuwalne wysokie nagazowanie, aż szczypie w język. Słodko-kwaśne, jak kurczak u Wietnamczyka. Z początku mamy słodką pomarańczkę i gdy człowiek wgryza się jeszcze bardziej trafia na samą skórkę, która potem przeistacza się w kwasek. Taka trochę biedniejsza wersja sour ale bym powiedział. Nie jest to broń Boże minus. Praktycznie nic nie zalega, po przełknięciu nie ma dosłownie nic, nada, zero. Goryczki też brak, to akurat wadą też nie jest. Mimo tego kwasku wydaje się gładkie i nieinwazyjne. Problem jednak w tym, że aromat biję na głowę smak. Brakuje mi tu ciała, słodowości, jakichś drożdży, przypraw, czegokolwiek. Mimo tego przyjemnie się piję gdy człowiek nie myśli o nim za dużo, robiąc coś innego. Mam też dziwne wrażenie, że pasowałoby idealnie do jakiejś grubo napakowanej jajecznicy. Może Ambrèe będzie tym czego szukam w tym stylu?
Oryginał 11.09.2013:
Ojejciu, ile dyskusji wywołało to piwo. Głównie hejty nie z tej ziemi i wieszczenie upadku Pinty. Dlaczego? W sumie to nie wiem, zacznijmy może od początku.
Pinta zaczęła od ostrej kampanii na facebook'u, wszyscy podniecili się, że oto jeden z najlepszych browarów w kraju będzie warzył nowe piwo. Smaczku dodała informacja, że będzie to gatunek nieznany w Polsce. W końcu ogłosili, że będzie to Bière de Garde z Francji. Normalni ludzie wygooglowali co to za styl i dowiedzieli się, że niczym szczególnym się nie wyróżnia. Kampania trwała dalej, według mnie bardzo fajnie prowadzona. Nadszedł dzień premiery... polały się recenzje typu "OMG Pinta uwarzyła średniawe piwo!". Chwila... przecież było wiadome, że ten styl to najnormalniejsza normalność.
A co ja o nim sądzę? Pięknie wygląda. Piana trzyma się średnio ale kożuszek zostaje. Zapach taki... jakiś kwiatowy ale w pszenicy. Najważniejszy jest jednak smak tego piwa. Pinta dodała JAKIEŚ przyprawy, pieprz? Niestety nie mogę określić. Jest słodkie, ale w bardzo pozytywnym tego słowa znaczeniu. Goryczka? Nie ma jej praktycznie, powinno mi to przeszkadzać (w końcu uwielbiam mocno goryczkowe piwa) ale jakoś przy piciu "To nie jest IPA" mi jej nie brakuje. W skrócie? Doprawiony nektar kwiatowy, zagazowany, co akurat jest plusem w tym piwie. Pinta po raz kolejny pokazała, że z pospolitego stylu potrafi zrobić coś ekstra.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz