Premiery, premiery, premiery! I nie chodzi mi o zlot głów państw (co by sobie ładne zdjęcie razem zrobić) tylko o stan polskiej sceny piwnej, na którą parę osób ostatnio psioczy. AleBrowar ma te zarzuty gdzieś i wypuszcza dwa nowe piwa w jednym czasie. Moje zdanie o So Far So Dark już znacie, co jednak sądzę o stylu, który ma to nieszczęsne wino w nazwie?
Przyznam się, że będzie to chyba moje pierwsze spotkanie z tym gatunkiem. Ciężko powiedzieć, jak to mawiała moja nauczycielka od matematyki: mam dziury po trawie i nie kojarzę czy przypadkiem gdzieś nie łyknąłem jakiejś lampki degustacyjnej. Nie jest to piwo kooperacyjne i z tego co Bartek pisał będzie wprowadzone do stałej oferty browaru. Hard Bride powstało też na szczególną okazję, ślub Michała Saksa z jego wybranką Karoliną. Ja zabrałem je ze sobą na planszówkowy wieczór na działce. Traf chciał, że w tym samym czasie trwał ślub, ich zdrowie!
Patrząc na etykietę można się łatwo domyśleć, że ktoś tu lubi wina, w dodatku czerwone. Dama rodem z Transylwanii, w dodatku ubrana w suknię ślubną... lub żałobną. Postać wydaje się dość prosta ale mi cholernie przypadła do gustu. Kolor tła także. Piwo jest rubinowe, krwiste wręcz co tylko potęguje wampirze skojarzenia (lekko zmętnione w dodatku). Piana to istny majstersztyk, zbita, drobniutka, wysoka. Utrzymuje się naprawdę długo i pozostawia wielgachne skrawki na ściankach. Dawno nie widziałem tak proper czapy. Jest to też debiut szkła starego Grand Championa Birofilii Rauch Bock'a. Ukradłem je na weekend kumplowi, który wygrał je wypijając w pubie trzy wędzone koźlaki, jeden po drugim. Zbrzydł mu ten styl na zawsze chyba ale szkło dostał (którego i tak nie używał, dlatego postanowiłem je uratować z najwyższej półki w kuchni).
Zapewne czytaliście też degustacje tego piwa u innych i wiecie jak mocny hejt poleciał w stronę AleBrowaru. Dużo ludzi ostro potraktowało barleywine z Doctor Brew i oczekiwało alebrowarowego podejścia do stylu jak manny z nieba. Jak im wyszło? Ano nie tak źle jak to wieszczą wielcy internetu. Cholernie wyraźny, wręcz oblepiający nos aromat przypominający głównie double/triple IPA. Jest Ameryka, są cytrusy, jest żywica. Brzoskwinka, morele, mango itp hasają aż miło w piaskownicy pełnej igieł sosnowych. Są też, wbrew powszechnej opinii, ciemne owoce (tutaj skojarzenia z rodzynkami i śliwką) zatopione w lekkim karmelu. W smaku jest podobnie. Z początku wyczuwalne ciemne owoce szybko przeistaczają się w amerykańską demokrację z potężną goryczką. Ta mi średnio podeszła bo była jakaś taka drętwa, pestkowa i niepotrzebnie lekko zalegała. Głównymi aktorami jednak były tropiki, znowu słodkie morele i brzoskwinie (między innymi) zatopione w żywicy. Alkohol genialnie ukryty, nie czuć go w ogóle do końca picia. Najbardziej podobała mi się jednak gęstość tego piwa, jest wręcz oblepiające. Mimo tego piło się przyjemnie i nie było mowy o jakimkolwiek zapchaniu czy tym bardziej mdłościach. Wysycenie średnie, bardzo dobrze współgra z treściwością. Potężne i wyraźne piwo, bez kompromisów. Może i nie jest to super duper wyważony przedstawiciel stylu i brakuje mu karmelu (i słodyczy) w smaku ale na pewno nie jest to tylko imperialna IPA. Co najważniejsze, wypiłem ze smakiem.
Taki zestaw Talismana robi wrażenie. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz