Coraz więcej browarów postanawia zwiększyć rzeszę odbiorców poprzez sposoby coraz mniej związane z samym piwem a bardziej poprzez chwytliwe akcje marketingowe. I tak na naszym rynku pojawiło się ostatnio parę piw sygnowanych logiem i nazwą zespołów dość rozpoznawalnych (ale może niekoniecznie lubianych) nie tylko na naszym rynku: Big Cyc, Oberschlesien i oczywiście Behemoth, który dorobił się już dwóch styli.
Dzisiaj ocenimy sobie tę ciemniejszą wersję i to z paru powodów. Po pierwsze primo do zespołu, jakby nie patrzeć, pasują wszelakie ciemne style piwne, tak samo zresztą jak do Dody pasują różowe paznokcie. Po drugie primo wyczytałem w internetach że Sacrum, czyli belgijska IPA, jest dość delikatna i ni za cholerę nie pasuje do stylu muzyki którą Nergal z kolegami uprawia napędzając przy tym popyt na wodę święconą. Po trzecie primo, ultimo najprościej w świecie nie udało mi się zakupić świętego hehemonta.
Dzisiaj ocenimy sobie tę ciemniejszą wersję i to z paru powodów. Po pierwsze primo do zespołu, jakby nie patrzeć, pasują wszelakie ciemne style piwne, tak samo zresztą jak do Dody pasują różowe paznokcie. Po drugie primo wyczytałem w internetach że Sacrum, czyli belgijska IPA, jest dość delikatna i ni za cholerę nie pasuje do stylu muzyki którą Nergal z kolegami uprawia napędzając przy tym popyt na wodę święconą. Po trzecie primo, ultimo najprościej w świecie nie udało mi się zakupić świętego hehemonta.
Browar Perun zawsze miał u mnie dużego plusa za swoje etykiety, tak samo dzisiaj. Może i symbol na czarnym tle nie jest tak wektorowy jak zazwyczaj ale jest to w pełni wytłumaczalne. Behemockie bazgroły nie wyglądałyby dobrze w typowym, perunskim stylu. Piwo w szklanicy prezentuje się prawie że wyśmienicie. Jest czarne, jak węgiel. Ewentualnie jak myśli zagorzałych katolików doświadczających zabawy Nergala na scenie z pewną księgą. Zero prześwitów, tylko ciemność. Piana z początku wydawała się przyjemna ale w pewnym momencie zaczęła opadać w szybkim tempie. Prawie nic po sobie nie pozostawiła.
Jeżeli mam być szczery to… chyba nigdy w życiu nie wysłuchałem chociażby jednego, całego utworu Behemotha. Jakoś mnie do nich nie ciągnie, od młodego wolałem albo klasycznego rocka albo melodic (death) metal. Dzięki temu nie miałem jakichś szczególnie wygórowanych oczekiwań... aromat lekko mnie jednak zawiódł. Owszem był pełny cytrusów i tropików, w szczególności mango i liczi, ale osobiście uważam, że czarna IPA nie powinna być black tylko z wyglądu. Owszem pojawia się lekka paloność ale po tak oznakowanym piwie spodziewałem się chociażby muśnięcia przypalonym glanem w nos. Najgorsze jest to, że w miarę picia aromat robi się coraz słodszy, braku intensywności mu bowiem nie można zarzucić. W smaku na szczęście coś zaczyna się dziać, początek wygrywają bowiem cytrusy a nie tropiki. Te, lekko kwaskowate powoli przeradzają się w paloność (z naprawdę delikatnym dodatkiem gorzkiej czekolady) na dość średnim poziomie i tak aż do goryczki. Ta nie jest na pewno mocarna, powiedziałbym, że dość średnia jak na IPA. Ma żywiczny profil i według mnie dobrze współpracuje z ustępującą palonością i cytrusami w tle. Finisz to już dosłownie resztka popiołu, czasami wydawał mi się dość wodnisty nawet. Warto wspomnieć, że bardzo fajne odczucie w ustach pozostawia to piwo, wydaje się gęste, treściwe ale o jakimkolwiek zapchaniu nie może być mowy. Nagazowanie średnie, bardzo mi pasuje. Podsumowując, przyjemne i pijalne jest to Profanum, problem w tym, że przez jego ugrzecznienie zwolennicy Behemotha mogą chwycić za widły i pochodnie. Tak samo z resztą jak typowi hop headzi, dla których IPA powinna szarpać nie tylko podniebienie ale także mózg.
Grill do zadań specjalnych. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz