Moje wyjazdy na Wrocławski Festiwal Dobrego Piwa łączyły się zawsze z innymi... aktywnościami. W tym roku było troszeczkę inaczej. Nie wziąłem urlopu, co by np pojechać z kumplami na rowery do Świeradowa. Skróciło to mój pobyt w mieście diametralnie. Istniało nawet małe zagrożenie, że w ogóle się nie pojawię na stadionie.
Wyszło na szczęście inaczej i prawie całą sobotę spędziłem na festynie, oj przepraszam, festiwalu. Już chyba się domyślacie jaki będzie ten wpis? Nie mówię, że się źle bawiłem pod stadionem... Dobry humor zawdzięczam jednak głównie towarzystwu i spotkanym tam ludziom. Z góry zaznaczam, że jest to moja subiektywna opinia.
Na miejscu wylądowaliśmy jakoś zaraz po otwarciu bramek. Tutaj podziękowania dla organizatorów za zatroszczenie się o brać blogerską. Każdy (który się zapisał oczywiście) dostał jakiś tam zestaw gadżetów i plakietkę, która upoważniała delikwenta do kupowania piwa poza kolejką. Sam skorzystałem z tej opcji raz gdy moja Pani zażądała kolejnego Imperialnego Smoky Joe... ale o tym później. Oczywiście był też live blogging, który chyba zyskał trochę w porównaniu z poprzednim rokiem, bo przynajmniej było coś słychać.
Od czego by tu zacząć? Może od rzeczy, która mnie najbardziej zdenerwowała. Mianowicie chodzi o brak dostępu do trybun. Według mnie była to jedna z głównym atrakcji i pewnego rodzaju przewaga nad innymi festiwalami (nie licząc Warszawy). Niestety w tym roku bramy wejściowe były zamknięte, bo miały tam miejsce próby operowe bodajże. Kolejną dziwną rzeczą (która się w sumie powtarza co rok) było rozmieszczenie stoisk z jedzeniem. Dlaczego nie można w końcu stworzyć oddzielnej strefy gastronomicznej? A już nie chcę nawet wspominać o stoisku z wędzonymi rybami, które zwyczajnie śmierdziało. Podobnie ze stanowiskami browarów. Od kompletnego laika craftowego usłyszałem pytanie: "Dlaczego te słabe browary stoją zaraz obok AleBrowaru?". O czymś to świadczy.
Kolejne problemy zauważyli sami wystawcy. Przewaga kiełby i pajdy ze smalcem nad Food Truckami (które, jakby nie patrzeć kojarzą się wielu osobom z piwem craftowych) i innym, trochę lepszym żarciem. Stragany z tandetnymi zabawkami i innymi pierdołami, przez które stanowiska browarów były porozrzucane po całej płycie. Sam widziałem, jak niektóre rejony były opustoszałe przez większość czasu. Współczuje browarom, które dostały te miejsca. No i frekwencja... Nie wiem, czy to wina prognoz pogodowych czy słabego marketingu, ale osób było naprawdę mniej niż przed rokiem (a przynajmniej w sobotę).
Jeżeli jednak mam być szczery... osobiście bawiłem się bardzo dobrze. W tym roku trafiłem do Wrocławia "przejazdem" i pobyt pod stadionem był po prostu jedną z atrakcji weekendowych. Nie miałem spisu premier, które chciałbym wypić, ale z tego co słyszałem i tak ich dużo nie było. Udało mi się za to wytrzymać w postanowieniu: "nie kupuję butelek na eventach". Do domu wróciłem tylko z kingpinowym szkłem, bo to festiwalowe ktoś mi ukradł. Tenże złodziej, który ma w zwyczaju pić Lecha ze Spritem, zakochał się w Imperialnym Smoky Joe... co mnie wielce zdziwiło (i to cholernie pozytywnie w dodatku). Wychodzi na to, że efekt nawrócenia na drogę Ducha Craftu ma jeszcze miejsce pod stadionem. Sam nie zawiodłem się na żadnym z piw, które spróbowałem. Lazy Barry z Nepomucena i AleBrowaru, beczkowy Headbanger i nowa warka Lunatica z Kingpina, wit-saizon z Big Chill, nowy pils i Blame Canada z Birbanta, Kazimierz z Artezana... wszystkie trzymały poziom. Scenę skradł jednak wspomniany już Joe, który chyba jednak trochę za bardzo nas sponiewierał pod koniec. Wyróżnienie należy się też pilsowi American Szejk z Birbanta.
Więcej grzechów nie pamiętam. Jak już wspomniałem byłem tam bardziej jako turysta niż bloger. Tak, czasami nawet my mamy takie chwile słabości kiedy potajemnie pragniemy być normalnymi śmiertelnikami. Jeżeli chcecie poczytać trochę więcej zapraszam do Kuby na Beervaulta albo do Jurka na Jerry Brewery. Możecie też zajrzeć do Michała na Polskie Minibrowary. Tomek z wiadomo jakiego bloga też wrzucił film ze swoimi przemyśleniami.
Chyba najmłodszy uczestnik festiwalu. 3 tygodnie na karku. |
ja pier**le, ale marudzicie. Ryby wam śmierdziały, ja byłem i nic mi nie śmierdziało. Obok Ale Browaru nie było słabych browarów, a jak dla kogoś Szpunt, Beer Bros i BnJ są słabe to ja już tego nie skomentuje. W zeszłym roku nie pasowała pogoda i termin, teraz pogoda i termin były ok to zaś trybuny itd. Wam w tym kraju nikt nie dogodzi. Ja byłem popróbowałem to co chciałem, wziąłem udział gdzie chciałem, pogadałem z kim chciałem i zjadłem to na co miałem ochotę. Fakt trochę nogi potem bolały od tego łażenia i z kiblami mogłoby być lepiej ale i tak był GIT. A wy tylko źle i źle. Za rok zostańcie z THe BEEVAULT w domu i nie marudźcie. PIS
OdpowiedzUsuńCzytanie ze zrozumieniem się kłania :) Ja tam się bawiłem dobrze. To nie znaczy jednak, że nie mogę wspomnieć o problemach.
Usuńno ja tam z tym nie miałem problemu, a i ze zrozumieniem umiem czytać :)
OdpowiedzUsuńJednak masz spore problemy z czytaniem ze zrozumieniem. Ryby pochwalilem, Szpunta pochwalilem (z Beer Bros i BnJ tez swoja droga wypilem smaczne rzeczy), napisalem sporo pochwal i ze sie dobrze bawilem.
UsuńByłem z kumplem w piątek na festiwalu, a w sobotę z rodzinką. W piątek skończyliśmy po 19. Tłumów nie było. W sobotę byliśmy między 17 a 20. Ścisk, przejść nie można było, wszystkie ławki przy stolikach pozajmowane. Frekwencja moim zdaniem w sobotę była. Wyjątkowy rok, bo EURO w tym samym czasie, ale ja bym nie narzekał. Nie narzekałbym też na te ryby, bo ogólnie stały wyraźnie obok, a nie przy browarach. Smalce, szaszłyki, kiełbasy jak dla mnie tylko budują atmosferę festynu i co to coś złego? Moim zdaniem nie, bo fajnie, że WFDP ma taką formułę pośrednią między geekami a januszami. Przyznaję jednak, że kwas z trybuną jest dużo, o czym pisałem już u siebie na blogu. Kwasem są też sami wystawcy, oczywiście nie generalizuję, ale niektórzy urośli za bardzo w piórka i przyjechali po kasę. Nic w sumie nowego nie oferowali, podtrzymać gadki nie chcieli, niczym specjalnym nie zaskoczyli, więc co się dziwić, że się gorzej sprzedawało? W ogóle mam wrażenie, że tak z mojego zawodowego punktu widzenia marketing i PR stanął w miejscu. Niektórzy myślą, że jak zrobili sobie stoisko 3-4 lata temu, to teraz będą nim objeżdżać kraj przez następnych 10 lat. Niektórzy to w ogóle mieli w nosie jakikolwiek branding, czy choćby głupi szyld, aby było info co to za browar. Na żadnym ze stoisk nie spotkałem się z elementami lojalizującymi fanów, nie było nic innowacyjnego. Jedynie część browarów stworzyło fajną atmosferę rozmową podczas nalewania piwa. Tu jest bardziej problem niż w jakimś chorym wymyslaniu, że stoisk za dużo albo, że mięcha przysłaniały stoiska. Ja ogólnie oceniam pozytywnie WFDP i już nie mogę się doczekać następnego.
OdpowiedzUsuńHa ha ha! A w niedzielę otwarty był sektor D trybun i można było opery posłuchać, pooglądać dekoracje do tejże. Tylko trzeba chcieć...
OdpowiedzUsuń