Z ostatniego wpisu wiecie, że moje małe, 25 tyś. miasto może pochwalić się w końcu warzelnią z prawdziwego zdarzenia. Duma mnie rozpiera, choć z samym browarem nie mam nic wspólnego (oprócz wypożyczonej kapslownicy). Zapewne regionalny alkoholik patriota się we mnie odzywa.
W tankach dwa piwa lekkie i dwa mocne, dziś sprawdzimy sobie żytnią IPA i cytrynową APA. Na rozlew czeka witbier i IIPA. Jak to bywa jednak czasami na rozruchu... jeden tank poszedł już w kanał. Stylu nie ujawnię, bo lokalni piwosze rozpalą pochodnie z rozpaczy. Nie ma co płakać, trzeba się uczyć na błędach i brnąć dalej.
Sekal
Sekal (esperanto: żyto) ma według mnie najnudniejszą etykietę z premierowej czwórki. Dziwi mnie to trochę, bo agencja FLOV dała radę jeżeli chodzi o samo logo browaru. Chłopaki zapomnieli też dopisać żyto do składu. Piwo ma wyraźny brązowy kolor, jest zmętnione jak na żytnie przystało i ma ładną zbitą pianę. Znika ona powoli pozostawiając jakiś tam lacing na szkle.
Już po pierwszym niuchu nie ma wątpliwości, że mamy do czynienia z amerykańskimi chmielami. No bo jak inaczej może nam się skojarzyć spopielony grapefruit? Takie dziwactwa to tylko w kraju Trumpa mogli wymyślić. Dlaczego spalonego? A to dlatego, że palone słody też dają czadu. Nie ustępują cytrusom, a nawet można rzec, że delikatne nad nimi dominują. Trochę szkoda, że całość nie jest jakoś szczególnie intensywna.
W smaku zdziwienie i myśl, że Kopyr mógłby dostać zawału pijąc tę czarną ipkę. W końcu według niego czarna to ona powinna być tylko poprzez kolor, a nie palone nuty. W Sekalu ich jednak nie brakuje, w dodatku wspomagane są one dość intensywnym i kwaskowatym żytem. Ciałko średnie jak na szesnastkę, dość szybko i lekko się pije mimo całej tej zadziorności. Wysycenie na średnim poziomie, pasuje według mnie. Cały czas, gdzieś z tyłu, gromadzą się też tropiki, tutaj głównie grapefruit i specyficzny miks liczi z brzoskwinią. Goryczka mocna, grapefruitowa, lekko przypalana. Finisz to już praktycznie samo żyto, z delikatnie zalegającym popiołem. Nie ma co owijać w bawełnę, Sekal nie bierze jeńców i im bardziej się ogrzewa tym mocniej atakuje palonymi słodami i żytem. Amerykańskość tego stylu gubi się gdzieś pośrodku, ale mój wewnętrzny fetysz szepcze mi do ucha: "Już dobrze, tak miało być. Pij bez obawień". Tak na marginesie to samo piwo jakiś czas temu z tanka miało o wiele lżejszy palony profil.
Japa to już kompletnie inna bajka. Zabawna grafika idealnie pasująca do nazwy przypadła mi mocno do gustu. Piwo też, mimo lekkiego podobieństwa do vermont IPA. Owszem ma ładny pomarańczowy kolor, ale jest też dość mocno zmętnione. Piana niska, ale trwała i zbita. Pozostawia też sporą koronkę na ściankach.
Wieje na tym polu jak cholera... mimo to aromat cytryny i grapefruita okazał się być wyraźny i intensywny jak w magazynach chmielu zaraz po świeżych zbiorach. Co prawda świeża skórka cytryny dominuje delikatnie, ale dzięki temu nadaje Japie specyficzny profil, którego chyba jeszcze nie spotkałem w krajowych APA. W tle majaczy też odrobina pszenicy.
W smaku wyraźne, ale przyjemnie sesyjne zarazem. Nagazowanie średnie do wysokiego, potęguje odczucie orzeźwienia. Cytryna, taka czysta i bez domieszki innych cytrusów, nie wplątała się w chmiel co mnie mile zaskoczyło. Tak jak w aromacie jest samowystarczalną częścią Japy, którą bardzo łatwo jest odróżnić od reszty cytrusów Cascade'a. Całość lekko kwaskowata na przyjemnej podbudowie pszenicznej. Bardziej po tej wytrawnej stronie co szczególnie widać na finiszu. Goryczka grapefruitowo-ziołowa. Mocna, ale przyjemna. Finisz trochę za cierpki i taki pestkowy, ale też żywiczny, dlatego nie ujmuje reszcie w moim odczuciu. Przyjemna, lekka i orzeźwiająca APA ze swojskim dodatkiem cytryny.
----------
Styl: Black Rye IPA
Alk: 6,8% Obj.
Ekstrakt: 16% Wag.
IBU: 8/12
Skład: słód (jęczmienny, karmelowy, palony), chmiel (Citra, Zeus, Amarillo), drożdże.
Do spożycia: 30.08.2017
Japa
Japa to już kompletnie inna bajka. Zabawna grafika idealnie pasująca do nazwy przypadła mi mocno do gustu. Piwo też, mimo lekkiego podobieństwa do vermont IPA. Owszem ma ładny pomarańczowy kolor, ale jest też dość mocno zmętnione. Piana niska, ale trwała i zbita. Pozostawia też sporą koronkę na ściankach.
Wieje na tym polu jak cholera... mimo to aromat cytryny i grapefruita okazał się być wyraźny i intensywny jak w magazynach chmielu zaraz po świeżych zbiorach. Co prawda świeża skórka cytryny dominuje delikatnie, ale dzięki temu nadaje Japie specyficzny profil, którego chyba jeszcze nie spotkałem w krajowych APA. W tle majaczy też odrobina pszenicy.
W smaku wyraźne, ale przyjemnie sesyjne zarazem. Nagazowanie średnie do wysokiego, potęguje odczucie orzeźwienia. Cytryna, taka czysta i bez domieszki innych cytrusów, nie wplątała się w chmiel co mnie mile zaskoczyło. Tak jak w aromacie jest samowystarczalną częścią Japy, którą bardzo łatwo jest odróżnić od reszty cytrusów Cascade'a. Całość lekko kwaskowata na przyjemnej podbudowie pszenicznej. Bardziej po tej wytrawnej stronie co szczególnie widać na finiszu. Goryczka grapefruitowo-ziołowa. Mocna, ale przyjemna. Finisz trochę za cierpki i taki pestkowy, ale też żywiczny, dlatego nie ujmuje reszcie w moim odczuciu. Przyjemna, lekka i orzeźwiająca APA ze swojskim dodatkiem cytryny.
----------
Styl: American Pale Ale
Alk: 4,5% obj.
Ekstrakt: 11% Wag.
IBU: 5/12
Skład: słód (pale ale, pszeniczny, karmelowy), chmiel (Chinook, Simcoe, Cascade), skórka cytryny, drożdże.
Do spożycia: 30.08.2017
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz