Drugie picie:
Sentymentalne powroty do dawniej wypitych piw są najgorsze. Siedzi w człowieku obawa, że oto trunek, który pomógł typowemu Januszowi przejść na tą lepszą stronę craftu może okazać się beznadziejny lub w najlepszym przypadku po prostu nudny. Czekoladowy stout z browaru Young's był dla mnie czymś niezwykłym. Na pewno bardziej wpłynął na moje późniejsze poczynania piwne niż większość polskich piw rzemieślniczych.
Dlatego mocno się zaniepokoiłem gdy przeczytałem Wasze komentarze pod umieszczonym przeze mnie zdjęciem na facebooku. Że niby gwoździe, że idealnie nadaje się do zlewu... no, to tak jakby powiedzieć przedszkolakowi, że Święty Mikołaj to tak naprawdę wujek Stefan w lekko umorusanej brodzie. Nie raz się jednak okazało, że kalumnie internetowe są tylko wymysłem ludzkiej wyobraźni. Sprawdźmy więc, jak się ten brytolski stout miewa po półtora roku (w końcu go dorwałem, co nie jest łatwe w mojej okolicy).
Butelka jak i etykieta w ogóle się nie zmieniły. Z początku myślałem, że dodali napisy po polsku ale okazało się, że ich po prostu nie zauważyłem podczas pierwszego picia (takie o zalety kolekcjonowania butelek/etykiet). Wszystkie youngsowe etykiety wyglądają podobnie, zazwyczaj zmieniają tylko nazwę i styl piwa (duh) i kolor tła. Nic w tym złego nie ma, szczególnie gdy sam szablon nie jest jakiś brzydki. W szkle piwo prezentuje się trochę inaczej niż ostatnim razem. Nie jest już smoliście czarne, spokojnie da się wymusić rubinowe refleksy. Dzięki temu jednak wiadomo, że jest klarowne. Piana też nie jest tak mocno zbita jak kiedyś. Szybko zaczyna pękać mimo dość sporych rozmiarów i pozostawia mały kożuszek. Ma za to bardzo ładny lacing, oblepia praktycznie całą ściankę szkła.
Kapsel odleciał z impetem co mnie trochę zmartwiło. Aż takie nagazowanie w stoucie? Szybki niuch z butelki i kolejne nieprzyjemne zaskoczenie. Zalatywało apteką, może nie mocno ale zawsze. Nalałem do szklanki i powąchałem ponownie, apteka na szczęście znikła kompletnie. Jest znana mi czekolada, może nie tak gorzka i intensywna jak kiedyś ale... po prostu wyczuwalna. Niestety jest też zapaszek taniego kakao w proszku z biedronki. Bezdyskusyjnie sztuczny i jakiś taki drętwy. Po ogrzaniu wychodzi też lekkie masełko. W smaku z początku wydaje się lepsze, aksamitnie gęste i nisko nagazowane. Początek odrobinę słodkawy przechodzi w gorzką czekoladę, która niestety nie wydaje się być pierwszej świeżości. Mam lekkie skojarzenia z wyrobami czekoladopodobnymi. Na finiszu lekka, bezinwazyjna goryczka po której następuje pustka. Po ogrzaniu dochodzi jakiś dziwny posmak, coś jakby kawa zbożowa ale obtoczona alkoholem. Pozostawia naprawdę dziwne uczucie i średnio przyjemne. Jakiejkolwiek paloności brak niestety. Czar prysł jak bańka mydlana, wątpię żebym wyszukiwał tego piwa ponownie. Typowy spadek formy według mnie.
Oryginał 06.08.2013:
Stout, czarny jak smoła. Patrząc na etykietę można mieć wątpliwości, podwójna czekolada? Z doświadczenia wiem, że u nas nad Wisłą takie piwo byłoby słodsze od tabliczki mlecznej czekolady. Ale nie, wyspiarze dali czadu. Goryczka? Jest. Gęsta piana? Jest. Smak gorzkiej czekolady co najmniej 85%? Jest. Da się nawet wyczuć nuty kawowe. Uwielbiam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz