Wybrałem się pewnego razu do browaru Haust w Zielonej Górze. Bądź co bądź, przez przypadek. Ponure niedzielne popołudnie, zamknęli mi bezczelnie sklep z "lepszym piwem" a z czymś do domu trzeba wrócić. Uderzyła mnie nagła myśl, no gdzie jak gdzie ale w mini-browarze chyba dostanę jakieś piwo?
Wchodzę, od razu witają mnie tanki warzelnicze. Jakiś bilard, stoły, niby normalnie. Jest tam jednak jakiś fajny klimat typowego pubu piwnego. W pomieszczeniu, gdzie znajduje się bar, pełno wafli poprzyklejanych na ścianach i suficie. Podchodzę i pytam się co mają w butelkach. "To co w kranach" lekko zdziwiony wybieram trzy piwa. Przyznam się szczerze, że pierwszy raz widziałem butelkowanie prosto z kranów. W tym momencie postanawiam, że muszę tu wpaść z aparatem i zrobić jakiś ładny post na temat Haust'a.
Pach, kapsel odleciał. Szybkie wąchanko z butelki, jest moc, cytrusowa na dodatek. Lejemy, piana rośnie. Ładna, biała ale jakaś taka puszysta. Szybko zaczyna się redukować do małego kożuszka. Już prawie zaczynam pić ale nagle coś zaczyna do mnie machać. Jestem w gościach i na stole leży sałatka z tuńczyka. Nienaruszony kufel odkładam na sekund pięć. Om nom nom, jeszcze nie raz nałożę sobie tej sałatki.
Wracając do piwa, jak aromat był mocny i orzeźwiający tak smak bije go po mordzie i krzyczy na niego: "Jesteś niczym!" Czemu? Niby to single hop a mocy większość piw mogłaby doktorowi zazdrościć. I nie chodzi mi o alkohol, czy nawet goryczkę (bo ta akurat jest lekka jak na IPA, ale za to bardzo fajna) ale o ogólne doznania smakowe. Te cytrusy! Ah! Lekko nagazowane co tylko dodaje treści. Dopiłem do końca i pomyślałem:
O tak, Citra ma moc.
WWW
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz