Drugie picie:
Pogoda nam się robi iście letnia ostatnimi czasy. Żal siedzieć i się pocić w domu więc postanowiłem dać organizmowi lepsze wytłumaczenie na pobudzenie systemu chłodzącego i wyruszyłem rowerem nad pobliskie jezioro. Pijany rowerzysta to nie był, trochę krótkawy i nudnawy wyjazd więc nawet mi się zdjęć nie chciało robić.
Znowu pojawił się problem z wyborem piwa na pomost. W piwnicy same czarnuchy i wysokoprocentowe ipy-sripy więc wybrałem się na zakupy do Tesco. Było całkiem dobre A Ja Pale Ale z Pinty (o zgrozo, myślałem, że zrobiłem degustację na blogu...) ale jakoś nie miałem ochoty na amerykańce. Atak Chmielu, meh. W końcu zauważyłem, że dolnym rogu coś się mieni na pomarańczowo. Piwo pszeniczne? Toż to jest idealne na zmęczenie rowerowe, szczególnie w tą duchotę. Bierę bez zastanowienia.
Dobra nasza, piwo nie zamieniło się w szklanice pełną piany jak kiedyś. Był za to inny problem z białą czapą, swoim syczeniem i przykrótkawym żywotem przypominała trochę tą z Coli. Po chwili pozostały już tylko malutkie wysepki. Kolor jako tako ratuję sprawę, iście pomarańczowy, mętny bez brzydkich farfocli. Etykieta zmieniona na nowy, gościszewski styl. Bardzo ładnie się prezentuje. Nie wiem tylko o co dokładnie chodzi z nazwą, widziałem już praktycznie to samo piwo ale ze zmienioną nazwą (Surfer). Może do Tesco jeszcze nowa partia nie doszła...
Gdy dojechałem na miejsce (czyli bardzo chwiejny pomost) jedna rzecz mnie szczególnie zmartwiła. Piwo było za ciepłe, zawinąłem je w ręcznik co by nie ogrzało się za szybko ale przy takiej pogodzie nawet to nie pomogło. Nie chciało mi się czekać aż się schłodzi w wodzie więc na własne ryzyko zacząłem powolne sączenie patrząc się na ludzi skaczących z innego pomostu wprost do jeziora. Z początku byłem zdziwiony ale temperatura wody była rzeczywiście dość wysoka. Wąchając opary ze szklanki średnio oceniłem pomysł picia ciepłego piwa pszenicznego. Aromat był słabiutki, delikatny banan z wyróżniającymi się (ale nienachalnymi) przyprawami. Oczywiście mowa tu głównie o goździkach. W tym momencie usłyszałem z oddali żale jakiejś kobiety, która powtarzała co chwila te same zarzuty chłopakowi/mężowi, płynęli sobie razem rowerem wodnym na samym środku jeziora. Podziękowałem Bogu, że jestem singlem i zacząłem pić w spokoju. Bam! Uderzenie zdziwienia jakiego dawno nie miałem. Mimo wyraźnej ciepłoty trunek nadal był całkiem orzeźwiający i praktycznie od razu dodał mi sił na kolejne kilometry jazdy. Zbożowe pełną gębą, banan hula jak może ale mimo tego nie wydaje się ani ciężkie ani zapychające. Gdy człowiek zaczyna się przyzwyczajać wchodzi goździk z delikatną goryczką i już mamy piękną, orzeźwiająca kontrę do słodów. To chyba największa różnica jeżeli chodzi o poprzednią degustację, typowe drożdżowe posmaki praktycznie nie istnieją tym razem. Finisz trochę cierpki, skórka od banana... coś takiego, znam takich co nie uznają pszenicy bez owej cechy. Lekka i przyjemna kwaskowatość utrzymuje się praktycznie przez cały czas. Wysycenie dość niskie, mogłoby być ciut wyższe. Podsumowując bardzo przyjemny, delikatny (jak na pszenice) i orzeźwiający trunek, nawet serwowany w o wiele za wysokiej temperaturze. To rzadkość w tym stylu.
Oryginał 07.11.2013:
Miałem wrzucić kompletnie inną degustacje dzisiaj. Zostałem jednak tak zszokowany piekiełkiem z Gościszewa, że musiałem się od razu z wami nim podzielić. A wszystko zaczęło się od pierwszych mililitrów lejących się do szkła...
Nalewałem jak zwykle, w tej szklanicy zawsze jakoś się duża piana tworzyła ale bez przesady. No nic, poczekałem trochę i powoli dolewałem kolejne dawki. Po wszystkim, piana utrzymywała się bardzo długo, duży plus. Zaintrygowało mnie to, ostatnio piłem przecie Pils'a z Gościszewa, który był bardzo fajny. Czyżby Hel też mnie zaskoczył pozytywnie?
Aromat przez milisekundę wydawał się bananowy ale od razu zmienił się w drożdże ze słodem. Dziwne, bardzo. Pijem bo mnie ciekawość zjada od środka.
Przyznam się, że po tych wszystkich poprawnych weizenach z Niemiec myślałem, że nic mnie w tym stylu nie zaskoczy już. W sumie to nawet byłem zdania, że jest on dość nudny (może już za dużo litrów go wypiłem?). Viva Hel wywalił moją myśl chłopską za drzwi i jeszcze kopnął ją w tyłek na pożegnanie. Banan i przyprawy (głównie goździki) mają tu drugoplanową rolę. Pierwsze skrzypce grają drożdże z dodatkiem takiej lekkiej kwaskowatości, która wydaje się być coraz większa wraz z piciem. Ktoś mógłby pomyśleć "przecież to będzie mdłe i męczące zarazem!". Oj nieee, dodajmy wysokie nasycenie i mamy oszałamiający efekt. Każdy, kto lubi pszeniczne powinien chociaż raz w życiu spróbować tego piwa. Koniecznie mocno schłodzone (co się gryzie z moimi przekonaniami co do picia piwa, ale w tym wypadku mogę zrobić wyjątek). Podsumowując jest to bardzo zaskakująca ale pozytywna odskocznia od tych wszystkich poprawnych weizenów. Na dłuższą metę jednak, wolę gdy drożdże są trzymane w ryzach przez banany.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz