Drugie picie 14.09.2014:
Takie powroty to ja lubię a nawet uwielbiam. Długo czekałem, wytrwałość popłaca jak to mówią babiczki. Co prawda mam jeszcze jedną butelkę w piwnicy ale każda sztuka tego czarnego złota jest warta miliony monet, jak to ktoś kiedyś gdzieś śpiewał. Robi się coraz chłodniej, dlatego dla jeszcze lepszego efektu zabrałem Imperatora nad wodę.
Wygląd się zmienił albo za pierwszym razem nie zauważyłem tych lekkich rubinowych refleksów. Nie zmienia to jednak faktu, że piwo nadal przyciąga wzrok, szczególnie w dedykowanym szkle. Trochę zanikł za to aromat ale to wydaje mi się normalne. Nadal jednak da się wyczuć serenadę zapaszków. Jeżeli miałbym się uprzeć to może odrobinkę bardziej agresywna i dominująca stała się gorzka czekolada. W smaku... jezus maria jak się fajnie ułożył. Początek słodki, taki trochę morelowy z dodatkiem miodu. Gładko przechodzi w cytrusową cierpkość aby skończyć na iście królewskiej, gorzkiej czekoladzie. Ale chwila, to nie wszystko! Dodajcie do tego cholernie przyjemny i rozgrzewający alkohol o smaku wiśni z likierowych czekoladek i suchą, wręcz zahaczającą o popiół goryczkę. Jest jej mniej, na pewno straciła na wadzę i nie ma już tych 109 IBU (heh to tak jak mój Golf rocznik 2000) i zapomniała chyba, że ma korzenie w Ameryce. Jakoś mi to jednak nie przeszkadza, według mnie pasuje teraz idealnie do całości. Mulistość trochę się rozwodniła ale nadal fajnie oblepia gębę i wąsa. Wysycenie niskie, niższe na pewno niż w świeżynce. O wiele bardziej podoba mi się taka wersja Imperatora (a myślałem, że świeża była idealna). Piwo dostało po prostu warstw (jak cebula, hehe) i oprowadza nas po każdej z nich jak kapitan z brodą i fajką po morzach i oceanach. Ciekawe co się stanie z ostatnią sztuką, którą otworzę powiedzmy za rok.
Oryginał 28.12.2013:
Pinta to według mnie browar roku 2013. Różnorodność piw jakie mieli/mają w asortymencie powala i pozwala zaczerpnąć prawie każdego stylu piwnego na świecie. Co innego pewien inny browar, ekhem ekhem, który zaczął się specjalizować w IPAch-sripach, ale o nim może kiedy indziej. Nadszedł więc czas aby na spokojnie wypić zwieńczenie roku piwnego, według wielu, najlepsze piwo 2013. Wąs mi się miotał jak szatan ze szczęścia gdy Pinta ogłosiła, że wypuści na rynek troszku ponad 7000 (mało!) butelek porteru bałtyckiego, nasz rodzimy styl, który wielbię nad życie. Były problemy, oj były. Z tak małym nakładem ciężko było gdziekolwiek znaleźć to cudo. W końcu jednak pojawił się na stronie Piwoteki i zostałem szczęśliwym posiadaczem 3 butelek, no i mam też piękne jak perła szkło.
Nalewa się przepięknie aczkolwiek gwałtownie, jak sztorm na morzu. Piana jest bardzo zdradliwa, myślisz że ją kontrolujesz a ona robi Ci na złe i zaczyna rosnąć gwałtownie. Prawdziwa walka z żywiołem! Wygląd ma równie imponujący co charakter. Zbita, mglista, trzyma się długo i pięknie zdobi szkło. Kolor czarny jak dusza bosmana, który widział za dużo. No ale aromat! Połączenie cytrusów, żywicy, gorzkiej czekolady i nalewki wiśniowej, tylko że bez nawet najmniejszej nuty alkoholowej.
To jednak w smaku zaczyna się prawdziwy pogrom. Na początku przyjemna mulistość, prawie jak ropa z BP tylko bez tej całej katastrofy ekologicznej. Potem wchodzą wszelakie smaki typu: gorzka czekolada, cytrusy, żywica, wiśnia, lekka paloność i wszystko ładnie zbite mocną podstawą słodową. Gorycz, której też nie jest mało, jest taka... amerykańska można powiedzieć. Wszystko idealnie współgra ze sobą, jak drużyna Kapitana Planety, pracują wspólnie by dostarczyć pijącemu maksimum wrażeń. Bardzo pełne a zarazem mocno pijalne, alkohol praktycznie niewyczuwalny. No i teraz mam dylemat, myślałem że moim piwem roku będzie Grand Prix a tu coś takiego...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz