Czasami, raz do roku, człowiek zamienia się z chama i gbura w romantyka rozmyślającego o życiu i rzeczach mniej ważnych. Parę imprez, parę sytuacji, parę tekstów o tym jak to chlejemy piwo żeby się nawalić do rzygu zmusiło mnie do przemyśleń na temat picia... i w ogóle. Uwaga! Tekst nie trzymający się kupy ani nawet ramy.
Pewnego pięknego dnia, gdy otwierałem oczy po zmęczeniu które mnie dopadło nagle (wróciłem w nocy z ogniska... w grudniu), zobaczyłem karton fortuny z pokalem.
Nie miałem zamiaru kupować tego zestawu, czekałem na ten z czterema Komesami. Wyszło jednak inaczej, stałem przy półkach z piwem myśląc o tym czym się ogrzać na działce. Wszystko musiałbym nieść w reklamówkach plastikowych a jak wiadomo są one szkodliwe dla środowiska. Kupiłem więc piwo z opakowaniem prosto z lasów, karton, wspaniała rzecz. Jak to mówią, co zrobisz. Piwa z Fortuny jakie są każdy wie ale spełniły swoją rolę w tą zimną jak cholera noc. No i mam fajny pokal.
Często zabieram piwa powszechnie uważane za luksus i dziwolągi na imprezy typu grill/ognisko/sylwester/wieczór gier planszowych. Dużo ludzi twierdzi, że takie zachowanie jest ogólnie traktowane jako burżuazja. Jak można pić takie wynalazki zamiast Perły (która jest według mnie idealna do bongo)?! Otóż można i takie zdziwienie jest sporadyczne, przynajmniej w moich kręgach. Świat się zmienia i ludzie też, rzadko kto wypomina teraz fakt, że ktoś zamiast pić normalnie jak człowiek z butelki nalewa sobie powiedzmy stouta do szkła. A jakie zdziwienie i zachwyt gdy zobaczą konsystencje i pianę! Jeszcze bardziej cieszy gdy ktoś zaczyna iść w twoje ślady i kupuje mniej znane specjały na kolejne spotkania.
Każdy, kto piję coś innego niż przysłowiowy "Lech" powinien to robić zawsze i przy każdej okazji. Ludziom trzeba pokazać że mogą chwycić boga za pięty pijąc np takiego Grand Prix.
Wasza burżuazja nie zepsuje też nikomu wieczoru, co widać z resztą na pierwszym zdjęciu. Czasami nawet może zadziałać jako lek uspokajający, gdy np grill się nie uda. Wyciągasz wtedy coś pokroju rauchbock'a i od razu człowiek zapomina o pięknie przypieczonych delicjach.
Są też sytuacje, które same weryfikują dane piwo. Dla mnie takim ostrym zderzeniem z rzeczywistością było wypicie "Black" IPA z Bojanowa. Z tego co pamiętam zabrałem wtedy 6 różnych piw a Bojan był pierwszym, które chwyciłem. Do dziś nie żałuje tego, że nie miałem jak go zdegustować w domowych warunkach (dlatego brak wpisu na blogu o nim). Nie zasługiwał po prostu na jakieś specjalne traktowanie.
Są oczywiście minusy, gdy np zatrujesz się takim wynalazkiem...
Bo przecież lepiej umierać w domu niżeli po imprezie, w dodatku na kacu. Trzeba być jednak twardym a nie miętkim. Gotta live on!
Wiadomo, większość ludzi nie lubi słuchać czym dawne Noteckie różni się od Tyskiego, w szczególności na imprezach gdzie człowiek idzie się wybawić/wyszaleć. Wystarczy jednak sama obecność butelek z inną etykietą żeby zaciekawić znajomych. Warto wydać te powiedzmy 5-6zł aby spróbować czegoś nowego w życiu. Sytuacja nabiera kolorów gdy jesteśmy w pubie, tam różnica pomiędzy Lechem a np Black Bossem jest bardzo mała więc dlaczego nie spróbować czegoś lepszego?
Edukujmy i dajmy się edukować. No może nie od takich lat jak ma Jaśko poniżej, jego rodzice natomiast to całkiem inna bajka.
Ależ mnie wkurza ten blogspot, średnio co trzeci komentarz po klinięciu "opublikuj" się nie pojawia.
OdpowiedzUsuńWięc napiszę teraz w skrócie to, co przed chwilą wyraziłem znacznie ładniejszymi słowami: można się zdziwić, kogo w ten sposób przeciągnie się na jasną stronę piwnej mocy. W ten sposób jednego z moich znajomych, zatwardziałego "bramowca" pijącego wyłącznie Stern Strongi i inne mózgotrzepy, przekonwertowałem na osobę, która nie wyrusza na imprezę bez czterech Rowing Jacków albo innych piw w stylu IPA w kieszeni.
Czasem razem z nim wystaję po bramach, popijając ipy-sripy :)