Po tych wszystkich piwach świątecznych, ipa-sripach i porterach człowiek ma ochotę na coś innego. A przynajmniej na coś neutralnego. Dużo ludzi uważa, że weissbiery to piwa na co najmniej ciepłe dni. Dlatego postanowiłem otworzyć dunkel weiss'a. Taki kompromis.
Przywieziony przez znajomego, który ma już wprawę i wie jakie piwa mi kupował za naszą zachodnią granicą. Każdy powinien mieć takiego jegomościa, najważniejsze w CV to wyjazdy służbowe! Ale o czym to ja...
Nalało się jak typowy weizen, piana sporych rozmiarów, rzekłbym że aż trzy palce. Ładna, z małymi dziurkami. Leciuteńko opalona, w końcu to dunkel. Kolor i faktura ciemnego miodu, coś podobnego jak w Apety na Życie, tylko mniej zamulone. Aromat niestety średnio wyczuwalny, jak się dobrze zaciągnąć to czuć nawet banany. Niestety nic poza tym. No dobra, może, gdzieś, daleko, lekki goździk.
Pierwszy, drugi, trzeci łyk. Kurde, woda. Słabo wyczuwalny banan z przyprawami, nic więcej. Końcówka jest taka... bez wyrazu, czuję jakbym połykał już tylko wodę. Nie no tak nie może być, dajmy się mu trochę ogrzać. Szybki przegląd wiadomości żeby zapełnić jakoś czas czekania: Putin osobowością roku według The Times... komuś chyba spadła sprzedaż druku. Wróćmy jednak do tematu bliższemu memu sercu, pomogło ale nie aż tak mocno jakbym chciał. Wyczuwalne słody, w tle gdzieś skaczą drożdże. Konsystencja jest nader dziwna, trochę taki bardziej wodnisty kogel-mogel. Fajnie się je pije przez to, przyjemnie wędruje po języku. Pijalne, ale głównie przez średnią wodnistość niestety. No nic, było minęło!
Czasami, raz do roku, człowiek zamienia się z chama i gbura w romantyka rozmyślającego o życiu i rzeczach mniej ważnych. Parę imprez, parę sytuacji, parę tekstów o tym jak to chlejemy piwo żeby się nawalić do rzygu zmusiło mnie do przemyśleń na temat picia... i w ogóle. Uwaga! Tekst nie trzymający się kupy ani nawet ramy.
Yay! Porter z Ciechanowa powrócił! Eee tzn... z Lwówka? Po ogłoszeniu, że browar w Lwówku będzie warzył portera większość piwoszy zaczęło się zastanawiać po co. Przecie jest taki sam w Ciechanowie, a oba browary należą do Browarów Regionalnych Jakubiak. Zagadkę rozwiązała informacja o zakończeniu warzenia tegoż właśnie portera w Ciechanowie, koło się zamyka.
W sumie, zostaje w rodzinie. Nie mam nic przeciwko takiemu zagraniu, zwłaszcza gdy Ciechan zaczął lać porterową 22'. Poza tym chce mi się ciemnicy, tak bardzo, że kusi mnie aby otworzyć Portera Grudniowego 2013. Trzeba być jednak twardym, dlatego życie uratował mi właśnie Lwówek. Co my tu mamy?
Na początek chciałem zdementować wszelkie pomówienia o pianie, a przynajmniej to, które mówi o jej wielkości. Jak widać rośnie pięknie na 2-3 palce, a nalewałem jak zwykle. Drobna i zbita, no po prostu piękna. Problem pojawia się później, utrzymuje się dość krótko i nie pozostawia nic. Tylko hmm, czy w porterze o to chodzi? Nawet nie wiem czy da się uzyskać długo stojącą piane w tym stylu. Aromacik jest bardzo przyjemny. Palone śliwki w czekoladzie, ah! Kolor to węgiel z lekkimi refleksami rubinowymi.
Smak jest jednak najlepszy w tym piwie. Mocno palone (jak to Kopyr zauważył, stout'owo), ciemne słody, mniej intensywna czekolada niżeli w aromacie. Śliwka gdzieś zanika ale zastępuje ją dzielnie posmak popiołu. Goryczka dość mocna, bardzo przyjemna. Zero wyczuwalnego alkoholu, wielki plus. Nie jest za słodkie, jest bardziej wytrawne niż inne znane mi portery. To samo z gazem, jest w sam raz. Idealny opis dla mulistego portera nieprawdaż? Nic bardziej mylnego, mógłbym go pić litrami. Pijalność jest wręcz fenomenalna jak na ten styl. Po prostu idealny lekki porter z mocnymi doznaniami smakowymi.
Czasami człowiek zostaje oszukany tak, że aż go serce zaboli. Jestem prosty, dla mnie dwa plus dwa to cztery. Tak samo dla mnie piwo świąteczne to przyprawy/piernik. Namówiony wielce przez kumpla kupiłem Krakonosa Świątecznego. On sam robi sobie zawsze zapas jak tylko to piwo pojawia się w sklepach. 12 i 11 mi bardzo smakowały więc oczekiwałem pięknie pachnącego piernika.
Uwielbiam takie stare etykiety, słowiańskie, rysowane starą kreską. To samo na kapslu, ah! Butelka też jedna z moich ulubionych, grube szkło, wiesz że trzymasz coś solidnego w ręce. Kapsel trochę ciężko odszedł, no nic, przypadek!
Po nalaniu tworzy się bardzo ładna piana, średnio się utrzymuje ale niestety nie pozostawia po sobie nic. Aromacik mocno słodowy, średnio wyczuwalny ale taki jak lubię czyli bez zbędnych słodkości ponad normę. Oczom natomiast ukazuje się czyste złoto.
Łykam i... będzie dobrze. Znane mi już ułożenie smaków. Do dziś się dziwie jak zwykły lager może dawać tak fajne doznania smakowe, być tak fajnie ułożonym trunkiem. Bardzo fajna podbudowa słodowa i gorycz, która przychodzi pod koniec. Jest też większa niż w poprzednich piwach. Dość pełne ale nie sycące, bardzo pijalne. Nic nie zalega, nie powoduje niepotrzebnych grymasów na twarzy. Słodycz trzymana w ryzach, najlepiej ze wszystkich Krakonoszy. Przepyszna czternastka... no właśnie.
Co to ma do świąt? Według mnie nic i to mi się nie podoba. Gdzie są pierniki, baa, gdzie jest coś innego, czego każdy oczekuje od piw świątecznych. Czuję się szczęśliwy ale zarazem oszukany. Czternastka spokojnie mogłaby wejść do stałego repertuaru piw z Krakonosa.
Z uporem maniaka omijałem wypusty z nowego browaru Wielkiej Niedźwiedzicy. Za dużo mam piw czekających na wypicie, żeby zabierać się za nowy browar. Coś mnie jednak tknęło, gdy w sklepie brakowało mi dziesiątego piwa do kartonu. Tak, nazywam się Patryk i kupuje piwo na kartony.
Długo się zastanawiałem przy kasie, w kartonie jeszcze jedno miejsce i jak czegoś nie kupie to mi będzie brzdękać całą drogę. Patrzą się na mnie te Ursy, cztery były. Jak tylko usłyszałem, że jedno z nich to dunkelweizen od razu przygarnąłem je do wesołej kartonowej gromadki.
Nie powiem, stało trochę na półce. Patrząc dziś na zachmurzone niebo stwierdziłem, że gwiazdy zrobię sobie w szklanie. Muszę zaznaczyć, że bardzo podobają mi się etykiety Ursy. Są może i cholernie kontrastowe ale jakoś to wszystko gra na nich. No i papier jest bardzo fajny, taki kredowy, gruby. Tego samego nie można powiedzieć o pianie. OK, na początku jest bujna ale szybko opada by potem zniknąć całkowicie. Kolor ciemny, karmelowy. Po oświetleniu wychodzą typowe kolory pszenicy.
Aromat jest bardzo przyjemny, mocna podstawa bananowa z karmelem i... biszkoptem. Wszystko zlepione takim drożdżowym posmakiem znanym z głębszych pszenicznych. Nic jednak nie uderza mocno w nos. Zapowiedź wodnistości czy pijalności?
Przez chwilę myślałem, że wodnistości. To piwo jest jednak cholernie pijalne. Głównie karmelowy banan z odrobiną kwaskowatości. Gdzieś w oddali da się nawet wyczuć cytrusy. Wszystko kończy się taką lekką, hmm, cierpkością (?) orzecha. Jeżeli jednak chodzi o mnie, wolałbym, żeby było bardziej wyraziste, mocniejsze pod każdym względem. Będę musiał jednak zająć się browarem Ursa. Sądzę, że mogą mnie bardzo pozytywnie zaskoczyć.
www.ursamaior.pl / Gdzie wypijesz?
Po bardzo średnim czempionie przyszła pora na coś zwykłego z Brackiego Browaru Zamkowego. W sumie to może i nie takiego zwykłego, jeśli wierzyć pochlebstwom. Podobno kiedyś Mastne było chwalone przez prawie każdego piwosza. Tylko że czasy się zmieniają...
Etykieta jest bardzo fajna. Jednolita, ładna, kolory pasują do piwa według mnie. Kapsel też piękny. Niestety tego samego nie można już powiedzieć o pianie. Bardzo szybko pękają te dość duże pęcherze i po chwili nie ma po niej śladu. Kolorek to czysta miedź.
Pierwszy węch i... ooo nieee. Słabość przemawia okrutnie w postaci słodów z mokrym kartonem. Czuję się oszukany, obiecano mi karmel z owocami. Jakby się mocno wczuć to są nawet lekkie nuty alkoholowe.
Ehh.
Wypijmy, za błędy. Bam! Zaskoczenie, karton się rozpłynął. Jest natomiast bardzo płaska słodowość z goryczką, która ledwo co się wyłania. Żeby nie było za miło wyczuwalna lekka metaliczność. Mocno nagazowane nie jest, dzięki bogu. O karmelu nic nie wiadomo. Po lekkim ogrzaniu staje się cholernie tępe w smaku i prawie niepijalne. Podsumowując, średnie, bez wyrazu, płaskie, nie chce mi się.
Nigdy chyba nie piłem dry stoutów. Sam pomysł wydaje mi się dziwny, uwielbiam tą gęstość w czarnym złocie. Czemu ktoś miałby jej się pozbywać z mojego ulubionego gatunku piwa? Może odpowie mi na to Krecik. W sumie to aż dziwne, że nikt się nie doczepił do wyglądu etykiety. Jakieś prawa autorskie czy coś.
Ale co tam, zróbmy to szybko. Butelka mała, znowu zmieniona, tym razem na tą z BrewDog'a. Nie mieści mi się na półce z 0,3 ... thanks Widawa, Kret koło Sharka na pewno nie stanie. Nalewam do pokala z Ciechanowa, jedyny mały jaki mam. Co widzę? Ano pianę z dużych pęcherzyków która znika dosłownie w 5 sekund. Chwila chwila, czy przez przypadek nie nalałem Coli? Wącham, ano to nie jest bomba cukrowa jednak. W nosie błąkają mi się aromaty kawy z popiołem, średnio wyczuwalne ale przyjemne. Kolor czarny z rubinowymi refleksami.
Zachęca do wypicia, biorę łyk. Dziwne, drugi łyk. Są słody palone, jest popiół, może nawet gdzieś przebija się gorzka czekolada. Trzeci łyk, goryczka średnia, szybko znika i w ogóle nie zalega. Czwarty łyk, nagazowanie średnie i... się skończyło. Mała butelka robi swoje ale tak naprawdę piwo jest cholernie pijalne. Nic nie zalega, wszystkie smaki przepływają szybko i znikają bez śladu. Tylko czy ja chcę takich doznań od stout'a? Odpowiedź brzmi: nie. Nie zmienia to faktu, że Kret to dobry przedstawiciel suchych stoutów. Ja jednak zostanę przy swoich ropach naftowych.
Bardzo dawno temu piłem z Grybowa ich 17-dniowe piwo, o ile dobrze pamiętam było całkiem całkiem. Przyznam się szczerze, wtedy jeszcze nie znałem piw z tego browaru, między innymi Krakowiaków. Żyłem w błogiej nieświadomości i byłem szczęśliwym człowiekiem. Może lekko naiwnym jak dziecko ale zawsze szczęśliwym.
Dzięki tym wspomnieniom byłem pozytywnie zaskoczony, gdy zobaczyłem ich koźlaka w osiedlowym monopolowym. Jedna rzecz mnie jednak przestraszyła, to był jasny koźlak. Istnieją takie wynalazki, według mnie niepotrzebnie ale narzekać nie będę. To tak jakby ktoś zrobił portera, który ma właściwości Karmi (tak tak, na was z Witnicy patrze).
Sentymentalnym człowiekiem jestem więc nalałem lightbocka do kufla. Piana z początku gęsta szybko zredukowała się do tyci tyci kożuszka. Kolor jasny, jak w zwykłym lagerze, to już chyba lekka przesada? Powąchane stacza się coraz szybciej na dno. Leciututeńka wędzonka połączona ze słodami i nieprzyjemnym alkoholem wprost z gorzelni w lesie.
To jednak w smaku piwo dostaje takiego rozpędu na tej drodze ku swojej śmierci, że już nie ma nawet po co wołać o pomoc. Że zacytuje znajomego, którego poczęstowałem tym piwem:
"Czasami czuję się, jakbym lizał deskę."
Wszelkie nuty piwne są tak słabe, że aż boli w sercu. Czuć alkohol zmieszany z siarką, jakby się piło najtańszego winiacza z plastiku. To już Tur czy nawet Komandos tak nie odpychały. Jest cholernie płytkie, jak najtańsze jasne mocne. Ja odpadam, gdzie mój koźlak w wersji light?!
Piwne wynalazki czasami potrafią być zaskakująco dobre. Szczególnie, gdy oparte są na starych recepturach. Takim piwem jest Gruit Kopernikowski z Kormorana. Bezchmielowe... prawie jak Lech. HEHE taki żarcik.
Do poszukiwania tego piwa zmusił mnie Happy End z Pinty. Czemu? Spotkanie ze znajomymi, Magia i Miecz, nerd party. Ja miałem właśnie Happy End'a a oni Gruit'a. W skrócie napiszę, że byłem mocno zawiedziony swoim a po wzięciu łyka od nich mocno zaskoczony jaki ten brak chmielu może być fajny.
Kupiłem więc ten specjał i wlałem do, ulubionego ostatnio, nonica od Pinty. Zero podtekstów. Piana bardzo szybko znikła, ciężko ją było wytworzyć. Aromat jest bardzo dziwny muszę przyznać. Na początku coś jakby kwiaty polne, skórka od pomarańczy, takie sprawy. Kończy się jednak na moherowych beretach. Nie jest to odpychające ale... dziwne po prostu. Kolor jest ładny, taki żółtkowy, ciemniejszy od zwykłych pszenicznych.
Właśnie przez wygląd z ochotą przechyliłem szkło. Ojej, dużo lawendy i jałowca. Goryczka niska, przebija się to tu, to tam. Wszystko jest takie dziwne ale im dłużej pijesz tym więcej chcesz. Smakuje trochę jak słabsza wersja orzechówki. Takie w sumie lekko masochistyczne. Zapomnijcie o jakiejkolwiek słodyczy, zioła, zioła, zioła! Każdy powinien chociaż raz spróbować tego piwa. Pomówienia i kalumnie piszą ci, co uważają że smakuje jak szampon.
www.browarkormoran.pl / Gdzie wypijesz?
Black IPA, styl który ostatnio był tematem wielu drwin, głównie przez Bojana który z czarnym kolorem nie miał nic wspólnego. No ale jest jedno piwo, które jeśli wierzyć legendom, jest mega i urywa cztery litery. Tylko dlaczego, wbrew sugestiom ludzi, AleBrowar nie wysłał go na międzynarodowy konkurs piwny?
Ano zacznijmy może od etykiety, która jak w każdym ich piwie jest epicka. Jak większość krajanów, mam trochę rasizmu w sobie. Tak tak, dobrze wiesz, że Ty też. Dlatego więc, spodziewałem się niewolnika z kilofem. Miłym zaskoczeniem był jednak białas, który trzymał w ręce, chyba, węgiel. Jakie to patriotyczne! Pomijając fakt odklejającej się krawatki brzdękłem kapslem o podłogę.
Piana rośnie wytrwale i taka pozostaje długo. Pięknie oblepia też szkło. Jest taka majestatyczna. Kolor to czysta ciemność, wpatrujesz się w nią a ona cię wciąga, i wciąga... ciemność! Ciemność widzę! Podkładam nos pod szkło i... jest dziwnie. Mocna paloność, gorzka czekolada z ziemią. Bardzo fajnie ale gdzie cytrusy?
Ojtam ojtam.
Pijemy. Pamiętacie swój pierwszy łyk kawy, bez mleka i cukru? Gorzkie to było i w ogóle fuj ale człowiek pił dalej bo mu to sprawiało dziwną przyjemność. Tak samo jest z tym piwem. Gęstość oleju bardzo fajnie się komponuje z palonością prosto z piekła. Wyczuwalny chmiel, żywica i bardzo fajna palona czekolada na końcu każdego łyku. Momentami dochodzi nawet prażony słonecznik. Gorycz też niczego sobie. Dalej jednak brakuje mi głównego składnika każdej IPA czyli cytrusów, nawet odrobinki. Może dlatego panowie z AleBrowaru postanowili go nie wysyłać na konkurs? Mimo tego, smolistości i mocnych doznań wszelkiego rodzaju palenia, piwo jest cholernie pijalne.
www.alebrowar.pl / Gdzie wypijesz?
Pierwszym piwem z tego czeskiego browaru jakie próbowałem była Borůvka, którą piłem na Wrocławskim Festiwalu Piwa. Jakoś mocno mi nie zapadła w pamięci ale widząc pszenice postanowiłem dać im kolejną szanse.
Zacznijmy może od walki, która nie zawsze kończy się zwycięstwem. Ciężko było spienić to piwo. Próbowałem, lejąc jak szaleniec i podnosząc butelkę coraz wyżej. Ta mizerna, jak na pszenice, piana którą widzicie na zdjęciu to wszystko co udało mi się uzyskać. Jedynym pocieszeniem był kożuszek, który jako tako utrzymywał się do końca picia. Kolor trochę ciemniejszy niż w pierwszym lepszym pszenicznym. Aromat też nie zachwycał, był słaby. Niby banany ale jakieś takie dziwne... Dopiero po chwili zorientowałem się, że to... chmiel.
Bardzo dziwne.
Biorę łyk i czuję... słabość. Piwo jest dość wodniste. Niestety słabo jest też z orzeźwieniem, które mogłoby ratować Velenke. Wyczuwalny banan ale taki gorzki. Coś jak ta skórka co się czasami trafia w środku. Może to ten chmiel tak zadziałał? Niskie wysycenie, tym bardziej dziwi ogólna wodnistość. O goździkach czy innych przyprawach zapomnijcie. Nieprzyjemny posmak bananowy zostaje dość długo w ustach. Zostawiam, niech się trochę ogrzeje.
I co? Nicość! Nie powiem, piłem gorsze. Jednak na pewno już z własnej inicjatywy nie wrócę do Velenki.
Czasami piwo potrafi być męczące. Zazwyczaj jest to spowodowane konsystencją. Dzisiaj o tym, jak to wodniste piwo potrafi zmęczyć do bólu. Miałem ochotę na coś ciemnego to chwyciłem schwarzbiera, którego przywiózł mi znajomy z Niemiec.
Zaczęło się fajnie, aromat palony z orzechami. Chciałem się w niego wczuć ale im bardziej pociągałem nosem tym bardziej wyczuwałem... warzywa?! Eee, nieee. Wydaje mi się chyba... Wygląda całkiem całkiem. Taki mocno ciemny brąz, a może i nawet lekki rubin. Piana ładna, żywot ma średni ale kożuszek pozostaje.
I tu się zaczynają schody.
Czytałem o nim trochę na ratebeer i brednie wypisywane przez niektórych mnie przerażają. Że niby jakaś czekolada, karmel, orzechy. Prawda jest taka, że piwo składa się tylko i wyłącznie z palonych słodów. Gdzie te orzechy z aromatu?! Większym problemem jest jednak to, że jest bardzo płaskie, suche jak wiór. Popiół (wcale nie przyjemny) zostaje na języku zbyt długo, bleh. Jak w stoucie potrafi to wyjść całkiem przyjemnie tak w tym ciemnym piwie wyszło po prostu niesmacznie. Ogólne doznania smakowe są słabe i ledwo co wyczuwalne dlatego ta suchość tylko pogarsza sprawę.
Piasek w ustach. Bez popity.
Zaciekawiony wpisem Tomka (żeby to pierwszy raz) postanowiłem zakupić to świąteczne piwo wprost z Okocimia. Znalezienie go trudne nie było, gorzej z czasem. Wpadło w moje ręce w Żabce, gdy zajechałem po jakiś jogurcik do pracy. Była 7:45 więc lekkie zdziwienie pani na kasie było bardzo na czasie. Aaanyway.
Dojechało do mnie w końcu piwo uwarzone w browarze Ciechan przez Czesława Dziełaka. Wygrał on I Warszawski Konkurs Piw Domowych. Kurier bohatersko dostarczył mi paczkę o 19:07. Nie mogłem się powstrzymać więc otworzyłem szybko i moim oczom ukazała się bardzo estetyczna etykieta. Trochę mi kapsel nie pasował ale to możemy im wybaczyć.
Zacznijmy od tego, że Czesław wygrał też konkurs Birofilia stylem Imperial IPA, którego degustacje zobaczycie w piątek. Od razu mogę wam napisać, że Grand Prix z Ciechana bije tamto na głowę. Dlaczego?
Po otwarciu butelki dostajemy nie pstryczka, nie pięścią, ale całym betonowym klocem wielkości malucha w nos. Tak pięknego aromatu chyba w życiu nie czułem. Chmielowość cytrusowa, głównie owoców tropikalnych po prostu eksploduje w nozdrzach, i nie jest to zalegająca/męcząca słodycz lecz taka... no, owocowa! Ananas, grapefruit, mango, papaja, tylko wybierać! Kolor to bursztyn, piana też niczego sobie. Biała, zbita i utrzymuje się dość długo. Ładnie też oblepia szkło.
Jezus, raj.
Szczerze, boję się wziąć łyk. Wiem, że tak jak z wódką na polskich imprezach, zawsze będzie za mało. Zaczynam pić jednak, poowoolii. Oh tak, idealna koegzystencja słodów z chmielami. Tropiki aż kipią ale nie przeszkadzają. Nagazowane akurat według mnie czyli poniżej średniej. Wszystko skleja ze sobą leciutka żywica. Gorycz idealna wręcz, nie jest jakaś uber mocna ale to przeca nie imperial. Nic nie zalega, nic się nie wyrywa z szeregu. Aż mi jest wstyd ale zostałem czystym fanboyem tego piwa. Nie da się ukryć, że jest to najlepszy przedstawiciel stylu AIPA jaki piłem w życiu.
Siedzę sobie dzisiaj i wciskam namiętnie F5 na stronie Ciechana. Czemu? Ma się tam pojawić formularz do zamówienia Portera Grudniowego 2013. W tym roku będzie ich tylko 880 więc jest się o co bić. Co prawda rok temu wyszedł im średnio ale ja liczę na poprawę. No ale nie można tak siedzieć bezczynnie nie?
Chwytam więc pierwsze z brzegu piwo, traf chciał, że jest to jedna z tegorocznych nowości od Pinty. Żytorillo smakowało mi bardzo lecz był to pewnego rodzaju eksperyment. Apetyt na Życie to niby typowy roggenbier. Nie powiem leje się ładnie. Gęste jak cholera, z zachowaną fakturą piaskową jak w innych żytnich które piłem. Piana też bardzo proper, mocna, gęsta i oblepia szkło. Jest jednak trochę mniej urzekająca niż ta w Żytorillo.
A formularza dalej nie ma...
Wącham, mocno zalatuje pszenicznym. Jest drożdżowo, lekko chlebowo. Za bardzo nie wyczuwam jednak kwasku.
F5, F5, F5, F5, F5...
Trzeba zacząć je pić, może smak mnie odwiedzie od tego klikania. Ohh, jest gęste, fajnie. Tak kremowe, tak... kleiste. I to tak przyjemnie bardzo! Wszechobecne drożdże mieszają się z... nie wiem czym. Niby przypraw nie ma wyszczególnionych na etykiecie ale coś tak jakby lekko drapie, podobne do goździków. Kwaskowatość też jest ale bardzo słaba (w porównaniu do Żytniego z Konstancina) ale wraz z nią pojawia się też lekka goryczka, która o dziwo bardzo ładnie wpisuje się w smak i wygładza całość. Idealne na ten zimny i mokry wieczór, na chwilę zapominam o Porterze Grudniowym.
Laaaaast Christmasssssssss... jakoś w tym roku jestem mocno zawiedziony polskim radiem i w ogóle. Za mało Wham'u leci. To tak jak Kevin na Polsacie, tylko że od chyba 2 lat Kevina puszczają wcześniej... apokalipsa się zbliża! Zacznijmy więc pić świąteczne piwa 2013. First up, Kormoran z ich piernikiem.
But first! Szybki news. AleBrowar napisał jak będzie w tym roku wyglądało ich świąteczne piwo czyli Saint No More. Mianowicie będzie to IPA Single Hop... ja pier####. Uwielbiam IPA, uwielbiam mocną gorycz. Jednak te wszystkie premiery w tym roku, opierające się głównie na IPA, już mnie zmęczyły i chciałbym wypić coś ogrzewającego z rodziną!
Whooosaa, dobra, spokój. A więc, Kormoran.
Nalewa się całkiem ładnie. Piana ma ładny kolor ale jest dość dziurawa, co dziwne utrzymuje się długo. Samo piwo to piękna ciemna wiśnia. Szybkie zanurzenie nosa i ooohhh. Typowy piernik z lukrem, taki sam jaki można kupić w każdej cukierni.
Aż się prosi o lanie. Lejem więc i od razu zalewa mnie piernikowo-lukrowa słodycz. Chwila chwila! To wcale nie jest takie złe, o czym za chwilę. Czuć w tym szaleństwie też przyprawy, głównie imbir, goździki i cynamon. Gdzieś pojawia się też nawet śliwka. Wszystko jest lekkie i przyjemne, żaden smak nie dominuje i dzięki temu pije się je świetnie. Idealne piwo rodzinne, do wypicia przy choince. Gdyby nie było takie słodkie nie przypominałoby tych pierników z lukrem. Każdy je zna, nawet chyba bardziej niż te bez lukru. Ja osobiście wolę mniej słodyczy, nawet w tych świątecznych piwach. Rozumiem jednak cel Kormorana, chcą by było ono dostępne dla każdego. Nie tylko dla piwoszy, którzy nawet w pierniku muszą czuć gorycz co najmniej 60 IBU .
Parę dni temu w końcu dorwałem Krakonosową jedenastkę. W sumie to nie wiem czemu miałem takie problemy z zakupem. Jutro będę jechał po świątecznego więc jest to idealna okazja na przypomnienie sobie piwa z tego czeskiego browaru.
Patrząc na moją "degustację" dwunastki stwierdzam, że muszę zrobić to ponownie. Jest mi nawet trochę wstyd, że tak lakonicznie ją opisałem. No nic, może jutro też ją znajdę. Wróćmy jednak do 11' która już jakiś czas czekała na wypicie. Akurat miałem ochotę na coś jasnego i boy oh boy jakie cudo mi się trafiło.
Zacznijmy może (jak zwykle z resztą, duh) od piany. Bieluteńka, ładna i pozostawia ochronny kożuch. Kolor trunku to czyste złociszcze! W aromacie nic szczególnego, słody all around z dodatkiem lekkiego miodu. No no no, spokojnie mi z tą słodyczą!
Lejemy do gardła, ileż można wąchać. Tutaj od razu muszę napisać, że o nawet najmniejszym hejcie nie może być mowa. Ogólny smak słodowy, lekkie toffi nawet ale nie aż tak beznadziejnie słodkie. Goryczka jest, ale gra drugoplanową rolę. Niby nie jest to opis po którym można się spodziewać jakiś super doznań. Nie ma nic bardziej mylnego. To w jaki sposób każdy smak jest przedstawiony... o jezu. Mianowicie: każdy łyk zaczyna się słodyczą miodową/toffi (trwa ona milisekundę, tylko zaznacza swoją obecność) - potem wchodzą słody (fajne, zbalansowane) - na końcu wpada goryczka, jakby miała ukoronować każdy łyk pod sam jego koniec. Wszystko spływa szybko i przyjemnie, aż się prosi o ponowne przechylenie kufla. Średnie wysycenie czyni to piwo jeszcze bardziej pijalnym.
WWW
Podobno jest taki przesąd, że gdy ktoś ciągle powtarza jedną rzecz w kółko to ona się w końcu spełni. Prawie mi się coś takiego przydarzyło. Mam takiego znajomego, który ciągle powtarzał jakie to pszeniczne z Okocimia jest number one. W sumie to nie jestem pewien, czy żartował czy mówił serio.
Pewnego pięknego dnia, idąc sobie w sklepie w mojej ulubionej alejce anonimowych alkoholików zauważyłem nowe piwo pszeniczne. Chwyciłem je od razu, etykieta ładna była to czemu nie. Dopiero przy kasie zobaczyłem, że pochodzi z Okocimia. No nic, przecie nie zostawię teraz u pani bo wyjdę na menela, który się nagle zorientował że go nie stać na super ekskluzywne piwo. Dziwne jest to, że obok stały znane mi butelki (bez etykiety) tego samego trunku.
No nic, w domu akurat piwa żadnego nie miałem a jak to mówią na bezrybiu i rak ryba. Lejemy tym w kufel. Piania z początku wydaje się ładna, niestety ujawnia ona swoje prawdziwe oblicze znikając w nicość dość szybko. Kolor też jakiś taki dziwny, mocno wyblakły. Wącham i tu zaskoczenie, czuć jakieś banany.
To jednak żartował czy mówił serio?
Żartował, w smaku piwo jest bardzo nijakie. Góruje kwaskowatość ale taka sztuczna, średnio przyjemna. Wysycenie na poziomie księżyca albo nawet i wyżej. Brak jakichkolwiek bananów czy nawet przypraw. Po czasie kwas robi się bardziej pijalny ale tak samo jest z każdym innym koncernowym piwem. W sumie to przypominał mi on tą sztuczną goryczkę-kwas, którą można spotkać w niektórych koncerniakach. Ciężko to nazwać piwem pszenicznym. Oo już wiem, takie niby-pszeniczne co by się nim szybko nawalić i potem opowiadać jakie to się egzotyczne piwa pije.
Zaklinanie rzeczywistości nic nie dało.
www.carlsbergpolska.pl / Gdzie wypijesz?
Muszę przyznać, że nie zamierzałem kupować Rycerza. Wszystkie opisy, które przeczytałem były dość jednostronne: nic ciekawego, move on. Wygrała jednak wrodzona ciekawość. Sprawdźmy więc, czy przypadkiem nie mamy do czynienia z Don Kichotem jasnych lagerów.
Na wstępie trzeba napisać, że piwo ma bardzo ładny kolor, taki złoty, prawie idealny. To jeszcze nie jest bursztyn ale tak już troszeczkę się do niego zbliża. Piana też jest dość ładna. Nie ma jej zbyt wiele ale utrzymuje się dość długo i jest śnieżnobiała. Lekko podniecony tym widokiem zacząłem wąchać i... nic. No może troszkę czuć głównie słody podbite lekko chmielem ale jest to tak wątły zapach, że aż się przykro robi.
A wiatraki zaczynają fikać.
Pijemy. Na pewno nie jest to piwo wodniste ale też nie jest jakieś super sycące. Smakowo też nie jest źle. Mamy słody, jakieś tam małe ilości chmielu i goryczki, ale tego chyba po jasnym pełnym nie możemy się spodziewać. Jest jeszcze coś, co na pewno wyróżnia to piwo spośród koncernowej konkurencji. Chodzi o taką chlebowość połączoną z drożdżami. Nie ma tego dużo ale wystarczająco aby się nią nacieszyć. Podsumowując taki sobie fajny lager, który spokojnie może reklamować Browar Gościszewo gdy już AleBrowar się od nich wyprowadzi.
Facebook Browaru / Gdzie wypijesz?
Dawno nie puściłem takiego hejta. I to w dodatku nie na piwo ale na cały browar. A miało być tak przyjemnie, tak fajnie, tak uroczo i pysznie. Przyznam szczerze, że nawet się ucieszyłem gdy zobaczyłem stanowisko browaru ze Wschowy na Poznańskich Targach Piwnych. To co nastąpiło później przekroczyło moje wszelkie oczekiwania...
Usiadłem sobie ze znajomym, typowe spotkanie w stylu kebab + rozmowy o pierdołach. Postanowiliśmy wypić po piwku. Ja chwyciłem Migdałowe Edi'ego.
Zrobiłem zdjęcie, ładnie przygotowałem się do opisania wrażeń. Tak przyznam, etykieta jest kiczowata ale ma swój PRLowski urok. Piana niestety nie była już taka fajna, buzowała i szybko znikła. Aromat? Coś dziwnego muszę przyznać, nie potrafię powiedzieć co to było. W każdym bądź razie nieprzyjemne. To jednak smak jest w tym "piwie" najważniejszy. Czysta zielona skóra z orzechów włoskich, taki posmak jak się ma pod paznokciami zaraz po obraniu tejże skórki z łupin. Tak samo ciężko jest się go pozbyć. Wysokie jak cholera nagazowanie jeszcze bardziej robi je niepijalnym. Znajomy podsumował to piwo jeszcze krócej:
"Kora z drzewa"
Po czym wrócił do picia swojego Black Hope. Jak ja mu zazdrościłem...
Miałem o tym nie pisać, nie chciałem być aż tak krytyczny w stosunku do jednej sztuki piwa, które jest pewnego rodzaju eksperymentem. No właśnie, miałem... Zmusił mnie jednak do tego syk. Tak tak, 2 dni później, siedząc sobie spokojnie usłyszałem syk. Trochę mi zajęło zlokalizowanie go. Wydobywał się z butelki drugiego piwa ze Wschowy:
Minął tydzień od targów, butelka cały czas stała w jednym, zaciemnionym miejscu. Nawet w samochodzie stała pionowo. Nie było więc jak uszkodzić kapsla, najwidoczniej w browarze musieli to źle zrobić. Z drugiej strony nalane było prawie do końca, możliwe że aż tak się nagazowało? Nie wiem.
Wiem natomiast jedno, piana wylewała się dobre 2 minuty (zdjęcie na początku). Wlałem więc to co zostało w butelce do kufla. Już miałem wziąć spory łyk ale w ostatniej chwili mnie olśniło. Przecie normalne piwo by tak nie buzowało. Lekko zamoczyłem język i już wiem, że jest zepsute. Ten cały syk to było wołanie:
Drink me and DIE.
Nie daje oceny, nie zaliczam też tego jako degustacji. Chcę dać szanse browarowi. Może kiedyś uda mi się kupić piwo u nich. W sumie to daleko nie mam.
Siedzi sobie człowiek w domu, czyta różne pierdoły na internecie. Kątem oka widzi tekst: "DOSKONAŁE PIWO!" na profilu Piwnych Podróży. Zmusza się więc do podjęcia wyzwania, trzeba jakoś doprowadzić ten kursor myszki na linka i przeczytać o jakim piwie mowa. Iiiiiiiii click, success!
Moim oczom ukazało się zdjęcie Bernarda, ciemnego. Że niby doskonałe piwo z tego czeskiego browaru? Na pewno tworzą tam dobre piwa ale żeby je aż ta wychwalać... i nagle myśl, boing! Przecie mam to piwo schowane na kiedyś tam. Sprawdźmy je więc, i tak nie miałem nic lepszego do roboty.
Kaboom! Uwielbiam ten odgłos odskakującej porcelanki.
Lejemy to czarne złoto, piana z początku wydaje się ładna. To jednak tylko podstęp bo dość szybko znika niestety. Szybkie wąchanko i tu pierwsze zdumienie. Aromat to palona czekolada. Nawet nie wiem czy można uzyskać coś takiego ale ja miałem właśnie takie odczucia gdy mój nos był przyklejony do butelki, nie chciał się skubany od niej odczepić.
Pierwszy łyk, oj duża paloność, fajnie fajnie. Drugi łyk, na przód wychodzą kawa z czekoladą i pozostają już do końca. Trzeci łyk, gdzieś w oddali wyczuwalny karmel ale może tak przez pół sekundy. Najlepsza w tym piwie jest jednak jego konsystencja. Coś pokroju kogla-mogla ale na pewno nie aż tak słodkiego, oj nie. Goryczka średnia, a nawet taka bardziej delikatna. Mogłaby być większa ale wtedy całość nie byłaby tak fajnie zbalansowana. Tomek miał racje, doskonały ciemny lager.
Nie żebym specjalnie użył pintowego szkła, nie nie... No może troszkę specjalnie. Drugie piwo w stylu pumpkin ale. Po średnio udanym wybuchu (a może bardziej wybuszku) Dyniamitu czas na podejście AleBrowaru.
Do szybkiego skosztowania zmusił mnie tak naprawdę znajomy, który bez pardonu pojechał po Naked Mummy jak po burej... no. Jakoś mi się wierzyć nie chciało, szczególnie po tym jak przeczytałem parę degustacji z poprzedniego roku. Prawie każdy wychwalał wniebogłosy jakie to piwo zajebiste i w ogóle. No ale, what does the brodacz say?
Pierwsze co kłuje w oczy to piana, jest brzydka, pęcherze wielkości kraterów pękają i znikają bardzo szybko. Drugie co mnie denerwuje to kolor, ciemny i nie ma takiej fajnej gęstości jak ten w Dyniamicie. A aromat? Ah! Gdybym go czuł to na pewno bym się z wami podzielił wrażeniami. Niestety nie ma go jednak w ogóle. Zero, nic, nada. Ani z butelki ani ze szkła nie wyczułem żadnych składników. Jak woda.
Oj nie jest dobrze. W smaku... jest jakaś goryczka, chyba lekko żywiczna. Jest jednak tak słaba, że nawet dane kobiecie (która każde piwo uważa za gorzkie) nie wymusza grymasu na twarzy. Po czym następuje tekst: "aaale słabe". Jest też bardzo słaba podbudowa słodowa. O dyni czy nawet przyprawach zapomnijcie, chciałem je gdzieś wyczuć ale nie udało mi się. Chyba w tym roku chłopakom nie wyszła ta mumia, oj nie. Najlepiej podsumować ją można słowami znajomego:
Pomarańczowa woda.
www.alebrowar.pl / Gdzie wypijesz?
Dzisiejszą sobotę sponsoruje literka D jak dynia. Osobiście uważam, że nie jest ona jakoś mega słodka. Według mnie jest nawet trochę mdła. Czy piwa z nią w tle takie będą? Mam nadzieję, że nie.Wprawdzie już dawno po halloween ale co tam. Na ring pierwsza wychodzi Pinta ze swoją niby eksplozją spowodowaną dynIamitem, HE HE.
Rok temu był dość mocny szał ciał na te całe pumpkin ale, mi niestety nie udało się kupić żadnego. Osobiście oczekiwałbym musu dyniowego z dużą dozą przypraw, bardziej słodowe niż chmielowe. Co dostałem?
Ano na początek dostałem bardzo niską i słabą piane, która znika z prędkością dzieci, które próbują ode mnie wyciągnąć cukierki (a w większości przypadków pieniądze, małe gnoje!). Do święta nic nie mam, niech się bawią. Ale gdy widzę takie cwane małolaty co myślą, że w każdym święcie chodzi o pieniądze to mnie szlag trafia. Aaanyway, wracając do piwa. Kolorek mi się podobał. Trochę niby za ciemny jak na dynię ale fakturę miał fajną, trochę przypominająca mus dyniowy. Aromat bardzo słaby, głównie słody i dynia gdzieś, hen w oddali.
No to pijem bo nam jeszcze kompletnie ten pumpkin ucieknie. Tu już jest lepiej, słodowość z wyraźniejszą dynią. Jest jednak jakaś taka wszechobecna wodnistość. Aż dziwne ale trochę mi brakuje tej zapychającej mdłości, którą pamiętam z musu dyniowego. Przypraw w ogóle nie wyczuwam. Samej goryczy jest mało, wygląda jak taki mały chłopiec, który niby chce się bawić w duchy ale za bardzo się wstydzi i stoi w kącie. W sumie to nie o gorycz chodzi przecie.
Na etykiecie widnieje napis "Pić w 9-11'C". Uważam jednak, że o wiele bardziej wyczuwalne są smaki w większej temperaturze. Przynajmniej wtedy czuć jakieś przyprawy, goździki, cynamon, imbir. Piwo złe nie jest, pije się fajnie. Jest jednak za słabe smakowo według mnie.
www.browarpinta.pl / Gdzie wypijesz?
Ostatni będą pierwszymi! Mawiał kiedyś ktoś tam. Oj tak, będą. Nie wiem czemu ale miałem bardzo małą chęć na portera. Przecie to ciężkie a mi nawet nie jest zimno! Jest to jednak ostatnie, po Citrze i Kazbeku piwo, które zakupiłem w browarze Haust. No nic, miejmy to już za sobą.
Portery ogólnie są sycące, ogrzewające i zazwyczaj nie pije się ich więcej niż 2 (przynajmniej w moim przypadku). Dlatego właśnie ciężko jest się nimi delektować jeżeli po prostu nie ma się na nie ochoty. Z początku myślałem, że będę tego ostro żałował ale po otwarciu butelki zmieniłem diametralnie zdanie. Czemu?
Po pierwsze aromat, długo się zastanawiałem co w nim jest takiego dziwnego. Musiało to wyglądać nadzwyczaj dziwnie gdy tak stałem i wąchałem butelkę przez dobre parę minut, prawie przy tym nie mrugając. Tak mam. Oprócz normalnej, typowej spalenizny czuć też... las, drzewa i to nawet nie spalone. Dziwne uczucie. Piana bardzo fajna, bujna i trzyma się dość długo.
A te drzewa szumią dalej mi w głowie.
Zahipnotyzowany zaczynam pić. Na początku... chmiel, nie wiem jak wy ale mi się wydaje, że to nie jest normalne w tym stylu. Potem dopiero wchodzi paloność i zaraz za nią... cytrusy. BOOM! Dosłownie eksplozja smaków. Do wybuchu dołączają śladowe ilości gorzkiej czekolady i czasami pojawiający się alkohol. Robust nie jest aż tak treściwy jak reszta mi znanych porterów (pewnie przez te doznania cytrusowo-chmielowe) ale w tym przypadku jest to duży plus. Jest bardzo przyjemny i fajnie rozgrzewający. Udany eksperyment na porterze.
Pierwsze miejsce jeżeli chodzi o trio, które zakupiłem w Hauscie.
WWW
Kolejne piwo, które przytargałem do domu w rękach swych prosto z browaru Haust w Zielonej Górze. Dopiero gdy wyjąłem je z reklamówki zauważyłem, że nie nakleili mi etykiety podczas butelkowania. No cóż, smutek mnie pogrąża niesamowity ale trzeba iść dalej!
Wyciągając otwieracz nie wiedziałem nawet co to za piwo, pamięć mnie zawiodła i nie potrafiłem sobie przypomnieć, co oprócz portera i citry kupiłem w browarze. No nic, będzie pewnego rodzaju blind test. Pach i kapsla nie ma. Niuch z butelki dużo nie wniósł, słaby chmiel, lekkie cytrusy. No nic, zobaczmy co się stanie w w kuflu. Leje się ładnie, piana rośnie równomiernie i pozostaje na parę chwil. Na szczęście nie znika do końca tylko zamienia się w średniej wielkości kożuszek. Kolor mi się średnio podoba, jest niby złoty ale jakiś taki wyblakły.
Pijemy, pierwszy, drugi i trzeci łyk. Hmm, jest gorycz i są chmiele. Niby mnie to na IPA wygląda ale jakoś tak... no nic, szybki przegląd internetu i już wiem. EPA czyli English Pale Ale. Dlatego ta gorycz wydawała mi się inna, w sumie to słabsza po prostu. Pijemy dalej, wdziera się taka lekka ziemistość z żywicą w parze. Baaardzo daleko, gdzieś w oddali, za siedmioma górami machają mi cytrusy. Małe wysycenie to plus w tym piwie.
Nie jest to piwo wybitne, za słabe trochę jak na mój gust. Takie "masz goryczki ale nie za dużo bo mamusia nie pozwala". Idealne dla ludzi, którym dopiero co wdarła się myśl, że chcieliby wypić coś bardziej wyrazistego niż tylko te nudne koncerniaki.
Taki wstęp do goryczki.
www.haust.pl / Gdzie wypijesz?
Wybrałem się pewnego razu do browaru Haust w Zielonej Górze. Bądź co bądź, przez przypadek. Ponure niedzielne popołudnie, zamknęli mi bezczelnie sklep z "lepszym piwem" a z czymś do domu trzeba wrócić. Uderzyła mnie nagła myśl, no gdzie jak gdzie ale w mini-browarze chyba dostanę jakieś piwo?
Wchodzę, od razu witają mnie tanki warzelnicze. Jakiś bilard, stoły, niby normalnie. Jest tam jednak jakiś fajny klimat typowego pubu piwnego. W pomieszczeniu, gdzie znajduje się bar, pełno wafli poprzyklejanych na ścianach i suficie. Podchodzę i pytam się co mają w butelkach. "To co w kranach" lekko zdziwiony wybieram trzy piwa. Przyznam się szczerze, że pierwszy raz widziałem butelkowanie prosto z kranów. W tym momencie postanawiam, że muszę tu wpaść z aparatem i zrobić jakiś ładny post na temat Haust'a.
Pach, kapsel odleciał. Szybkie wąchanko z butelki, jest moc, cytrusowa na dodatek. Lejemy, piana rośnie. Ładna, biała ale jakaś taka puszysta. Szybko zaczyna się redukować do małego kożuszka. Już prawie zaczynam pić ale nagle coś zaczyna do mnie machać. Jestem w gościach i na stole leży sałatka z tuńczyka. Nienaruszony kufel odkładam na sekund pięć. Om nom nom, jeszcze nie raz nałożę sobie tej sałatki.
Wracając do piwa, jak aromat był mocny i orzeźwiający tak smak bije go po mordzie i krzyczy na niego: "Jesteś niczym!" Czemu? Niby to single hop a mocy większość piw mogłaby doktorowi zazdrościć. I nie chodzi mi o alkohol, czy nawet goryczkę (bo ta akurat jest lekka jak na IPA, ale za to bardzo fajna) ale o ogólne doznania smakowe. Te cytrusy! Ah! Lekko nagazowane co tylko dodaje treści. Dopiłem do końca i pomyślałem:
O tak, Citra ma moc.
WWW
Dużo mnie się tego piwa nazbierało. Trzeba jakoś przerzedzić szeregi bo niedługo zaczną się psuć... Dlatego zaczynamy tydzień codziennych degustacji. Pierwsze poleci pszeniczne, na które mam najmniejszego smaka z racji pogody za oknem. Trzeba się jakoś przełamać, no nie? A więc, co nam panowie z Konstancina zafundowali tym razem?
Żytnie z Konstancina podeszło mi całkiem dobrze. Już słyszałem opinie, że mam fetysza jakiegoś bo innym ono wydawało się co najmniej dziwne. A co z tym pszenicznym? Ano Cola, tylko koloru złota. Głównie przez pianę, która znika dosłownie w tempie tej z czarnego cukru, który jest nałogiem większości Amerykanów. Aromat to już jednak przyjemny banan z dodatkiem goździków. Nic nie zapowiada tej grozy, którą zaraz odczuje w ustach...
Brrrr.
Nagle podchodzi do mnie pieseł. Najwidoczniej chce mu się iść na dwór ale jakoś tak dziwnie patrzy. Jakby chciał mnie ostrzec. Poczeka chwilę, gulp! Pierwszy łyk i jest jakiś banan z bardzo małą ilością przypraw. Drugi łyk, pojawia się coś jeszcze... kwaskowatość. I tutaj już coś jest nie tak, nie jest to ta fajna kwaśnica z żytniego, nie jest to też taka typowa z piw pszenicznych. Trzeci łyk, kwas wychodzi przed szeregi i przyćmiewa smaki bananowe. Zaczyna mnie szczypać w język, głównie dzięki wysokiemu wysyceniu, które go tylko niepotrzebnie potęguje. Poczekam, niech się ogrzeje.
Pieseł się cieszy.
Najdziwniejsze jest to, co się dzieje po lekkim ogrzaniu. Bierzesz łyk, tam lekki kwasek i nic więcej. Po trzech sekundach zapominasz co piłeś. Ojojoj, czy to przedsmak zagłady browaru?
Byłem, poprawnie politycznie pisząc, lekko zawiedziony Targami w Poznaniu. Jak tylko wróciłem do domu postanowiłem wypić jedno z nabytych tam premierowych piw z Pinty. Długo walczyłem ze sobą, które wybrać? Czy zwykłego przedstawiciela gatunku? A może wariacje stylowe Pinty? Padło na to drugie.
Moje doświadczenia z żytnimi to w dużym skrócie: mega fajna kwaskowatość. Dlatego po otwarciu butelki byłem zszokowany gdy, ku mojemu zdziwieniu, dostałem pięścią w twarz palonym chmielem, i to w dodatku dużą jego ilością. Tak wiem, jest to napisane na etykiecie ale jakoś tak nie spodziewałem się aż takiej ilości. Lekko zadżumiony nalałem je do nowo zakupionej szklanicy firmowej, bardzo fajnej muszę dodać głównie przez grube szkło. I tutaj kolejne uderzenie, tym razem prosto w oczy. Tak jakby ktoś mi wbił 2 badyle od miotły. Piana jest po prostu fenomenalna. Grube to, zbite to, gdy opadała zostawiała na szkle piękne chmurki. W dodatku faktura samego piwa jest fajna, niby ciemne ale widać tą piaskowatość jaką widziałem w Żytnim z Konstancina. W tym momencie kompletnie zapomniałem o nie całkiem udanym dniu.
Pijemy! Dwa szybkie łyki i znowu uderzenie zdziwienia, tym razem średnio pozytywnego. Jest mocno nachmielone, gorycz piękna, taka smolista, taka... żywiczna. Zaraz za nią ciągnie się paloność i ogólna przyjemność, szczególnie w tak ponury i mokry wieczór. Mnie jednak to nie bawi, piję kolejne dwa łyki, no gdzie on jest?! Nie wyczuwam w ogóle kwasku. Pojawia się on pod sam koniec wziętego łyka, jakiś taki mizerny i słaby. W tym momencie nasuwa mi się myśl, że trochę za mało tego żyta w żytnim.
Ale nie, piję dalej, już na spokojnie. Czytając wpisy i zdjęcia, jak to się blogosfera bawi gdzieś nad morzem. I tak biorąc ostatni łyk dostaje olśnienia. To piwo jest cholernie pijalne jak na tak mocne doznania smakowe. Doszła do mnie jeszcze jedna ważna rzecz, to są wariacje piwne panów z Pinty, to nie miał być typowy przedstawiciel gatunku (ten akurat czeka w lodówce czyli Apetyt na Życie). Trzeba być idiotą, żeby od Żytorillo oczekiwać trzymania się stylu, i takim idiotą się przez chwilę poczułem. Sama kwaskowatość, która pojawia się pod koniec, to po prostu taka wisienka na torcie.
www.browarpinta.pl / Gdzie wypijesz?
PS: drugie picie pokazało, że piwo nic się nie zmieniło dlatego wrzuciłem tylko nowe zdjęcia i zmieniłem szablon posta na aktualny.
Czytam sobie piwne newsy a tam Pinta wypuszcza Żytorillo. Jest to wiadomość niebywała, ponieważ kojarzę tylko jedno piwo żytnie (krajowe). W dodatku dawno go nie piłem, mowa tu o Żytnim z Konstancina. Dobry czas na ponowną degustacje ponieważ krążą pogłoski o niechybnym końcu tego browaru, smutek.
Jestem człowiekiem normalnym, jakoś nie JARA mnie ta cała kultura dredów i palenia zielska na każdym kroku... peace and love? Plis. To samo z reggae, wolę coś co mnie nie uśpi po 2 minutach. Dlatego gdy znajomy przyniósł mi na spróbowanie piwo z niby konopi mój wewnętrzny hejt się zaśmiał.
Nie, nie uważam że Mari to coś złego. Według mojego skromnego zdania powinna być dozwolona w małych ilościach. Co innego jednak ludzie, którzy czczą Jah (czy jak to tam się zwie) i słuchają Marleya cały dzień. Nie muszę chyba pisać, że wyglądają jakby się nie myli i praca była dla nich czymś surrealnym?
Wooohssssaaaaaa, spokój Hejcie.
Wracając do piwa, bałem się to coś przelać do pokala z Ciechanowa. W życiu jednak trzeba podejmować ryzyko, lejemy. Wygląda dość normalnie, jest jednak bardziej wyblakłe niż najzwyklejszy lager z półek sklepowych. Piana z początku fajna, oblepia szkło. Szybko jednak znika do zera. Wąchamy... o jezu. Śmierdzi to dymem papierosowym. Jestem czuły na takie rzeczy ponieważ nie palę fajek. Ugh, pijemy. Pierwszy łyk i już wiem, że zapach był delikatny w porównaniu ze smakiem. O słodach czy chmielu możecie zapomnieć. Jeszcze przez pierwszą sekundę myślałem, że smakuje jak lager koncernowy. Niestety od razu uderza ten nieszczęsny dym/popiół. Nie ma w tym nic z konopi. Kumpel, który przyszedł z tym wynalazkiem skomentował je w dwóch zdaniach: "Smakuje jak Lech. Piwo dla gimbazy".