Prawie wyrzuciłem tego bączka do śmieci wraz z kartonem. Zamówiłem parę piw ze sklepu internetowego, między innymi limitowanego Promka i kompletnie o nim zapomniałem. Wielkość butelki zrobiła swoje i już miał polecieć gdyby nie pieseł, który pociągnął za karton. Butelczyna wypadła a ja zacząłem się zastanawiać czy moja psina nie jest przypadkiem alkoholikiem jak jej pan. Eee, no.
Po wzlotach i upadkach przy zwykłym Prometeuszu nie wiedziałem czego się spodziewać po super-duper limitowanej edycji, warzonej raz do roku. No dobra, na jedno byłem przygotowany: masełko. Zaczęło się w aromacie, nie aż w tak dużej ilości jak w zwykłej edycji ale jednak. Na pewno bardziej wyczuwalne chmiele i kwiaty, to lubię. Piana ładna, oblepia szkło ale w dość szybkim tępię znika. Kolor bursztynowy, mętne.
Trzymając pustą butelkę naszła mnie myśl nagła, podobają mi się cholernie etykiety Olimpu. Ta z bączka wydaje się troszku dziwna i lekko odstaję od reszty ale kreska jaką są malowane bardzo mi się podoba. Mieli chłopaki dobry pomysł trzeba przyznać.
Dobra! Bo mi się piwo wygazuje (jest w ogóle takie słowo?) od tych przemyśleń, jakże ważnych z resztą. Dwa szybkie łyki i już 1/3 piwa nie ma... taki minus bączków, szczególnie gdy trunek wydaje się zacny. Mokry Promek jest na pewno lepiej nachmielony od swojego zwyczajnego brata, słód nie wchodzi w drogę, fajnie wypełnia tło. Powszechna trawiastość z lekkim posmakiem... mięty?! Gorycz mocna i na szczęście nie zostaje tak długo jak to miało miejsce przy poprawionej wersji normalnego Promka. Jest jednak wyczuwalne masełko. Ehh, ponowne postanowienie poprawy panowie! Jedna rzecz mnie jednak bardzo pozytywnie zaskoczyła, konsystencja. Piwo jest takie... mokre (duh), coś w stylu syropu miętowego, chłodzi podniebienie lepiej niż zimna woda... no wiecie o co mi chodzi! Czyżby efekt mokrych szyszek?
Taki pies to skarb. :D
OdpowiedzUsuń