Idąc sobie alejką AA w osiedlowym Marche zauważyłem dziwny pakunek w kolorze czerwonym. Stał sobie, odwrócony tyłem do klienta, na miejscu "tych lepszych piw". Chwyciłem go więc i odwracając zauważyłem, że są to 3 piwa w bączkach plus pokal. "Trappist beer" hmm, gdzieś to słyszałem...
Przygarnąłem pakunek, szczególnie dlatego, że kosztował 35zł, na internetach chodzi po około 50zł więc dlaczego nie? Minęło parę dni i w sumie z braku laku wyciągnąłem żółtego Chimaya (czyli tripelka) z piwniczki. Pierwszy błąd, nie zważyłem czy jest syf na spodzie. W efekcie miałem coś takiego:
No to co, do lodóweczki i czekamy. Poczytałem w międzyczasie o co dokładnie chodzi z trapistami. Wyobraźcie sobie, że trapiści to po prostu mnisi z zakonów, które warzą piwo. Style głownie znane jako tripel, dubbel itd. Co najlepsze takich zakonów jest tylko 10 na całym świecie, głównie w Belgii.
No nic, wyciągnąłem żółtaka i powoooli nalałem do całkiem przyjemnie wyglądającego pokala. Mimo tego, zmętnienie pozostało. Kolor złociszcza. Piana z początku fajna szybko się redukuje ale pozostawia bardzo ładną cieniutką koronkę. Pierwszy niuch i bam! Mogę szczerze napisać, że nic takiego nie wąchałem od dawna. Mocne przyprawy, głównie pieprz, który ostro atakuje nos. Wtórują mu cytrusy, a może nawet bardziej skórka od pomarańczy. Wszystko uzupełnia lekka chlebowość i bardzo przyjemny, leciuteńki alkohol.
Chlip, piękne.
Pijem bo nie wytrzymam. W smaku bardzo podobnie jak w aromacie. Pieprzowo-cytrusowa armia ostro atakuje pod sztandarem pomarańczy i... cytryny! Alkohol bardzo delikatny i przyjemny, dość słodki nawet. Goryczka średnia i krótka, według mnie idealnie pasuję do tego piwa. Całość wytrawna i cholernie pijalna. Szczerze mówiąc tego się nie spodziewałem. Myślałem, że to będzie kolejny lager o posmaku pszenicy (w sumie to nawet nie wiem dlaczego) a okazało się, że jest to pieprzowa rozkosz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz