Za dużo kupuje ostatnio piw... Nie mam ich już gdzie pomieścić w piwnicy a i daty ważności zaczynają się powoli kończyć. Trzeba chyba będzie zrobić jakiś maraton piwny, na dobry początek zacznijmy więc od stylu uwielbianego przez starszyznę. Zamysł stylu jest taki, że ma to niby być jasne piwo pszeniczne, dymione w dodatku. Przyznam się szczerze, że nie wiedziałem o tej pszenicy.
Zapytałem się wiec starszyzny, czyli mojego ojca, jak to było z tym Grodziskim. Usłyszałem tylko, że było ono mocno nagazowane, nic o jakimkolwiek zadymieniu. A no i najważniejsze, było cholernie orzeźwiające. Chwytam więc butelkę i muszę przyznać, że zakochałem się w ich etykietach od pierwszego wejrzenia. Są po prostu piękne a zarazem bardzo estetyczne. Kapselek niestety goły jak noworodek.
Samo piwo już tak dobrze nie wygląda, zacznijmy może od piany. Jest słaba, niska i szybko znika z kufla, co prawda nie nalałem go do poprawnego szkła ale jakoś tak miałem ochotę odnowić znajomość ze starym przyjacielem kuflem. Kolor rzeczywiście przypomina jasne pszeniczne, złoty, lekko zmętniony. Pod pewnym kątem przypomina nawet lemoniadę ze świeżo wyciśniętych cytryn. Tak sobie zacząłem myśleć, że wśród tych wszystkich klarownych lagerów musiało robić swoistą furorę.
Wącham i jestem miło zaskoczony. Doświadczenia z dymem/wędzonką w piwie mam średnio przyjemne, tutaj jednak jest bardzo swojsko. Pierwsze co atakuje nos to szyneczka, taka świeża prosto z wędzarni. W tle są też nuty pszeniczne, lekko kwaskowate. Zaczynam się zastanawiać, jak ktoś może nie pamiętać takich zapaszków z dawnych lat. Zaczynam pić i już wiem, że muszę koniecznie dorwać te nowe Grodziskie z Pinty, jestem po prostu ciekaw jak oni poradzili sobie z tym stylem. Panowie z Pracowni Piwa dali radę. Czuć jest niski ekstrakt ale trzeba być totalnym impotentem smakowym żeby twierdzić, że jest ono wodniste. Jest po prostu cholernie orzeźwiające, co dodatkowo potęguje wysokie nagazowanie. W smaku pałętają się wędzone wędliny, nie siedziały jednak za długo w wędzarni. Są takie lekkie, jak na przyjęciu ambasadora. Za orkiestrę wypełniającą klimat robią bardzo lekkie smaczki pszeniczne, z kwaskiem jako frontmanem. Jezu, pod koniec każdego łyku pojawia się nawet niska, ale zarazem bardzo przyjemna goryczka. Zamykam oczy i widzę rzecz, która każdemu facetowi powinna się kojarzyć z rajem, bekon! Dla mnie wędzoność robi się cholernie mdła w większych ilościach ale jestem przekonany, że to piwo mógłbym pić litrami w lecie.
PS: tak zostałem hipsterem, chyba zacznę pisać wiersze o bekonie i przyjęciach na szczeblach wyższej kultury!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz