Dawno już nie używałem kufla do picia piwa. Kiedyś był to pewnego rodzaju mus, w końcu na początku blog nazywał się "Kufelkowy Test" za co do końca życia będę się wstydził i pewnie smażył w piekle. Potem podświadomie wybierałem inne szkła, jeżeli mam być szczery z kufla pije się fajnie na powietrzu, na jakiejś imprezie plenerowej. Szkło jest grube i ciężko je zmasakrować. Jeżeli jednak chce się delektować piwem w domu, na spokojnie to o wiele lepsze są szkła dedykowane do danego stylu.
No ale jakiego szkła użyć do weizenbocka? Długo się nie zastanawiając chwyciłem kufel, najbardziej neutralny mi się wydawał. No i jeszcze kwestia etykiet a raczej sposobu ich wysyłania przez Browar Piwoteka. Pakują je oddzielnie, w kopercie z paragonem. Zawsze gdy zamawiam piwa z ich sklepu internetowego koperta leci od razu do śmieci. Dopiero w internetach uświadomili mnie, że prawdopodobnie wyrzuciłem też etykietę... troszku się pogniotła ale ujdzie. Według mnie powinni pisać na kopercie, że się tam znajduje.
Sama etykieta (nie licząc mojego pogniecenia) jest bardzo dobrej jakości, nadruk jest cholernie dokładny. Z tego co wyczytałem Ślepy Maks to był istny Al Capone Łodzi lat 20-30. Dlatego jakoś nie pasuje mi jego wizerunek na etykiecie, no chyba, że przedstawia on lata młodości, czyli czasy gdy był zwykłym kieszonkowcem. Kolor piwa też jest pewnego rodzaju zaskoczeniem, spodziewałem się o wiele ciemniejszej barwy. Niby to bursztyn ale jakiś taki wchodzący w pomarańcz. Jakoś w myślach widziałem coś bardziej przypominającego błoto. Piana z początku wysoka i nawet zbita (nawet lekko przypominająca kogel-mogel) bardzo szybko zaczęła się redukować do kożucha. Tyle dobrze, że jakieś tam osady na szkle pozostawiła.
Mocno trzeba się nawciągać żeby coś wyczuć. W pewnej chwili poczułem się jak jakiś narkoman na głodzie, intensywności zapaszków temu piwu nie można zarzucić. Mamy goździki plus chyba lekki cynamon. Banany i drożdże, typowe dla pszenicznego też się znajdą. Jedynym owocem znajdującym się w aromacie jest winogrono, które czasy świeżości jednak ma już za sobą chyba. Problem powiększa się po ogrzaniu piwa gdy alkohol przejmuje totalnie władzę nad innymi zapaszkami. W smaku jest już lepiej. Banany i goździki zaczynają tą słodkawą podróż, która dość szybko robi się kwaskowata i alkoholowa (tutaj dość przyjemnie im te procenty wyszły muszę przyznać). Jest słodowo, pszenicznie i drożdżowo, brak goryczki (bo w sumie po co w tym stylu). Problem uderza mnie jednak nagle, gdzie karmel, gdzie owoce? Gdzie, tak na dobrą sprawę, jest koźlak? Z tego co mi wiadomo, w weizenbocku powinno być więcej rogatej bestii niżeli pszenicy. Tutaj mamy bardziej alkoholowe pszeniczne... i trochę koźlaczka w aromacie. Piwo wydaje się pełne ale nie zapychające. Nagazowanie średnie ale jakoś tak dziwnie zmusiło mnie do bekania na łonie natury ogrodowej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz