Jestem człowiekiem, który lubi, gdy rzeczy martwe po prostu działają. Nie rozumie sytuacji, gdzie np nowiuteńki amortyzator rowerowy znanej firmy musi po 3 jazdach być wysłany do serwisu bo działa jakby miał piasek w środku zamiast oleju. Pod tym względem jestem cholerykiem i się z tym nie ukrywam. Mniej denerwującą sytuacja jest na pewno fakt, że mój ukochany rower nie nadaje się już do jakichkolwiek napraw. Co jazdę trzeba spędzić ponad godzinę na regulację, o wymianie poszczególnych elementów nie wspomnę. Szkoda tylko, że uświadomiłem sobie to po zakupie części na kwotę ponad 500 złociszy. Moja rada, przestańmy kisić każdy grosz.
Mogę zrozumieć wymianę łańcucha czy kasety bo to tak jak np olej w samochodzie. Gdy jednak rower woła o wymianę podstawowych jego elementów, tak raz na dwa tygodnie, to już każdy powinien się grubo nad tym zastanowić. Przy kolejnych pracach serwisowych chwyciłem za piwo, które w ten ukrop miało mi umilić dzień i przy okazji ostudzić emocje... pogodowe i rowerowe. Dopiero później uświadomiłem sobie, że to samo zrobiłem na początku roku, wtedy też zajmowałem się rowerem i też piłem american wheat tylko, że był to Hey Now z Pracowni Piwa. Fun fact: z początku miałem pić Naturalne z Gościszewa ale niestety popsuło się jeszcze przed terminem ważności. Dodatkowo jest to debiut Faktorii na blogu, jak wypadli?
Etykieta mega, bardzo podoba mi się stylistyka gazet z dzikiego zachodu, dlatego marudzę pod nosem gdy widzę nowe ety Faktorii. Nie powiem, są bardziej ułożone i czytelne ale w starych podobał mi się właśnie ten lekki chaos. No i kocham stare westerny, milion punktów dla Gryffindoru jak to mówią. Piana mocno zbita i drobna, dziwiło mnie mocno jak szybko zaczęła opadać. Lejsing jest jednak porządny, kożuszek już nie. Kolorem piwo także nie odstaje. Jest bursztynowe, średnio do lekko mętne. Bardzo ładne dla oka. Niestety piwo nie jest do oglądania więc brudnymi od smaru łapami chwytam szklankę, powinno się zmyć... chyba.
Zapach - magia. Amerykańsko (jest takie słowo?) i intensywnie, trochę traci na silę pod koniec picia ale i tak aromat utrzymuje się na dobrym poziomie. Cytrusy wraz z iglakiem jakimś aż się pchają do nosa. Minusem są niestety lekkie warzywka wyczuwalne na końcu przy mocniejszych zaciągnięciu się. W smaku nie ma mowy o jakiejś wojnie jak przy Hey Now, Amerykanie już dawno wprowadzili demokrację w tej szklanicy. Chmiele 'murikańskie dają czadu w postaci cytrusów, głównie grapefruita. Jak gitarzyści praktycznie każdej kapeli pozostawiając biednego basistę w postaci kwaskowatego zboża gdzieś z tyłu. Tak, to ten co ma żonę i pewnie dziecko podczas gdy gitarzyści robią carpe diem, o którym zazwyczaj nie pamiętają. Goryczka czai się w tle i przybiera na silę na finiszu. Nie jest jakaś mocna, taka do podkreślenia smaku, żywiczna. Subtelna i przyjemna wręcz. Jest dobrze ale jak dla mnie wygrywa wheat z Pracowni Piwa. Pony Express jest po prostu troszku jednowymiarowy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz