Jak to kiedyś „ktoś” napisał, Simon Martin jest pewnego rodzaju specyficzną osobą w naszym światku piwnym. Nikt o nim nie wiedział dopóki Kopyr go po prostu nie wypromował. Jego statystyki na YouTubie poszły wtedy w górę jak ceny paliw parę lat temu. Jeżeli mam być szczery mi on za bardzo nie przeszkadza, mam suba jego kanału i sporadycznie oglądam niektóre degustacje. Z tego co prezentuje wydaję się też być miłym gościem. Zdziwił mnie jednak fakt, że został jurorem na tegorocznym festiwalu Birofilia.
Jeszcze większym zdziwieniem była informacja, że browar Pinta uwarzył z nim piwo. W sumie jest to jakiś sposób, działa to pozytywnie na obie strony. Oczywiście fala hejtu musiała się pojawić, mnie jakoś szczególnie nie porwała. Simon po prostu za bardzo pociesznie wygląda na swoich filmach żebym mógł się na niego zdenerwować (no, może czasami wydaję się jakby zrobił tych degustacji za dużo w danym dniu). Jedyne co mnie denerwuje to jakość, słabe oświetlenie w jego kuchni powoduje ładny szum na filmach i mnie jakoś to mocno razi za każdym razem gdy je oglądam. Ale właśnie, piwo.
Aromat był pierwszym zdziwieniem, naczytałem się trochę o tym piwie (teraz wiem, że niepotrzebnie). Wymagania trochę podbiłem tymi degustacjami innych i jakoś zapaszek masła i karmelu nie pasował mi do dobrego piwa. Średnio intensywny jakoś specjalnie nie przyciągał ani nie odpychał od szkła. Był po prostu taki "meh". Co się stało z tymi chmielami? W smaku jest już lepiej. Mocna, wyrazista, żywiczna goryczka jest wręcz idealna. Nie zalega, atakuje z prawidłową siłą i znika w krzakach, czekając na kolejny łyk. Niestety problem mam z resztą smaczków. Piwo na pewno jest... słodowe. Znajomy podsumował: "Smak craftowy, jak graham z Lidla". Pomijając jego żartobliwą naturę ja osobiście nic wielkiego w tym piwie nie wyczuwam. Prosta słodowość kontrowana bardzo przyjemną goryczką. Jakby mnie końmi ciągali to mógłbym przyznać, że znajdują się tam śladowe ilości karmelu ale tak na trzeźwy umysł... no nie bardzo. Jest treściwe ale nie zapychające, to akurat duży plus. Wysycenie średnie, dobre dla tego typu piwa. Cholera, gdzie ten palony jęczmień i słód żytni? Acha, żeby nie było. Piwo powinno być dobre jeszcze przez trzy miesiące.
EDIT 11.06.2015: najnowsza warka zmieniła się, i to dość drastycznie. W końcu w aromacie czuć chmiel, cytrusy i żywica tańcują aż miło. Do tego karmel i delikatny pieczony chlebek leciuteńko podbite nieinwazyjnym alkoholem. Pozytywne zaskoczenie także w smaku, nie jest to już "tylko jakieś tam słodowe piwo" a całkiem fajny koncert karmelu, pieczonego ciasta, ziół i tej jakże fajnej, żywicznej goryczki. Tym razem całość mocno napakowana sterydami i rzeczywiście można ten trunek nazwać imperialnym. Mimo dość sporej pełni pije się szybko i przyjemnie. Pinta wraca do łask!
Jeszcze większym zdziwieniem była informacja, że browar Pinta uwarzył z nim piwo. W sumie jest to jakiś sposób, działa to pozytywnie na obie strony. Oczywiście fala hejtu musiała się pojawić, mnie jakoś szczególnie nie porwała. Simon po prostu za bardzo pociesznie wygląda na swoich filmach żebym mógł się na niego zdenerwować (no, może czasami wydaję się jakby zrobił tych degustacji za dużo w danym dniu). Jedyne co mnie denerwuje to jakość, słabe oświetlenie w jego kuchni powoduje ładny szum na filmach i mnie jakoś to mocno razi za każdym razem gdy je oglądam. Ale właśnie, piwo.
Wygląd butelki nikogo nie zdziwi, typowa dla Pinty etykieta
wzbogacona o irlandzkie wstawki. Dobrą rzeczą jest widoczna informacja o
współwarzycielu (jest takie słowo?) piwa i jego podpis. Coś czego Ciechan nie
zrozumiał do końca... HE HE (taki stary żarcik). Samo piwo jest rzeczywiście red, rubin
jak się patrzy, opalizujący. Piana za to ma problem, jest nietrwała i szybko się
redukuję do niskiego kożuszka. Trzeba jej jednak przyznać, że lacing ma ładny.
EDIT 11.06.2015: najnowsza warka zmieniła się, i to dość drastycznie. W końcu w aromacie czuć chmiel, cytrusy i żywica tańcują aż miło. Do tego karmel i delikatny pieczony chlebek leciuteńko podbite nieinwazyjnym alkoholem. Pozytywne zaskoczenie także w smaku, nie jest to już "tylko jakieś tam słodowe piwo" a całkiem fajny koncert karmelu, pieczonego ciasta, ziół i tej jakże fajnej, żywicznej goryczki. Tym razem całość mocno napakowana sterydami i rzeczywiście można ten trunek nazwać imperialnym. Mimo dość sporej pełni pije się szybko i przyjemnie. Pinta wraca do łask!
Nie musisz mnie cenzurować, ja się podpisuję pod wszystkimi moimi słowami na ten temat.
OdpowiedzUsuńSzczerze to myślałem, że zalinkowałem do twojego posta. Mój błąd :)
Usuń