Bardzo dawno temu w odległej galaktyce (która jakby nie patrzeć musiała znajdować się za siedmioma górami i siedmioma lasami) był sobie browar Ursa Maior. Wieść gminna niesie, że browar ten zaczął całkiem dobrze i ludność cieszyła się zapijając ich złoty trunek wprost z kufli. Nadeszły jednak ciemne dni i grzmoty niebiańskie zrzuciły ów browar w niełaskę pubów i innych przybytków piwnych.
Szczerze? Nie pamiętam już dlaczego i kto puścił mocnego hejta na Urse. Wiem jedno, musiał się człowiek ostro narobić i naszukać żeby wypić jakiekolwiek z ich piw. Ja sam styczności z browarem za dużo nie miałem, ot kiedyś wypiłem podarowaną Dobrą Karmę i Megalomana. Nadarzyła się jednak idealna okazja na sprawdzenie, w końcu, reputacji (dobrej lub złej) Ursy bo znajomy zakupił dla mnie 3 butelki w browarze. Nie ważne, że przejeżdżał koło niego w niedzielę i to późnym popołudniem... Ważne, że mam wyroby wprost z leżakowni i w dodatku z pięcioma świeżymi etykietami, które od razu poleciały do klasera.
Pierwsze wąchnięcie zdziwiło mnie miło. Aromat spokojnie wyczuwalny, nie bucha intensywnością ale daje o sobie jednak znać. Typowo hamerykański można powiedzieć. Głównie ananas z wyróżniającą się w tle mandarynką. Wszystko to utulone przez kwiaty polne, jak na sielskiej łące. Niestety jest pewne ale, gdy się tak człowiek mocno zagłębi da się wyczuć lekki zapaszek rozpuszczalnika. Jakoś mniej niż zwykle jednak mi to przeszkadzało, może nie był aż tak drażniący i tylko moja blogerska natura kazała mi to wypomnieć. W smaku z początku wydaje się słodkie ale bardzo szybko kontrowane jest przez średnią (ale w zupełności wystarczającą) goryczkę. Smaczki to głównie brzoskwinia, mandarynki i trochę wypełnienia ogólną amerykanizacją. Wytrawne praktycznie po całości i lekko cierpkawe. Niestety od połowy picia goryczka zaczyna trochę za długo zalegać. Są też akcenty belgijskie, pałęta się para drożdżowo-przyprawowa. Tutaj mam jednak zagwostkę, czy to ta gałka muszkatołowa (z etykiety) czy po prostu pieprz? Po dłuższym namyśle stwierdzam, że jednak pieprz. Nie jest on jednak nawet średnio intensywny, coś na granicy autosugestii. Wysycenie średnie, dość treściwe, zapchanie lekkie wyczułem pod koniec. Podsumowując? Bardzo przyjemne piwo z belgijskim zacięciem na te coraz to chłodniejsze wieczory. Jestem ciekaw jak wypadnie reszta ursowych piw.
Szczerze? Nie pamiętam już dlaczego i kto puścił mocnego hejta na Urse. Wiem jedno, musiał się człowiek ostro narobić i naszukać żeby wypić jakiekolwiek z ich piw. Ja sam styczności z browarem za dużo nie miałem, ot kiedyś wypiłem podarowaną Dobrą Karmę i Megalomana. Nadarzyła się jednak idealna okazja na sprawdzenie, w końcu, reputacji (dobrej lub złej) Ursy bo znajomy zakupił dla mnie 3 butelki w browarze. Nie ważne, że przejeżdżał koło niego w niedzielę i to późnym popołudniem... Ważne, że mam wyroby wprost z leżakowni i w dodatku z pięcioma świeżymi etykietami, które od razu poleciały do klasera.
O pięknie etykiet Ursy nie trzeba chyba pisać. Każda jest swego rodzaju artyzmem, który mi cholernie przypadł do gustu. No i ten papier kredowy. Jedyny problem jaki z nimi mam to niechęć do odklejania się od butelek, nie da się tego zrobić i tyle w temacie. Piana jest, krótko mówiąc, brzydka. Niby wysoka ale cholernie dziurawa co tylko potęguje brzydotę. Szybko opada ale ma jakiś lacing i pozostawia kożuszek. Kolor iście bursztynowy, mętny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz