Dzisiaj będzie jedna wielka normalność. Ktoś by mógł powiedzieć, że równa to się z nudą i ojrolagerstwem ale takie osoby są w błędzie. Czym byłyby wariacje craftowe gdyby nie normalność i pospolitość? Na tle czegoś muszą się one w końcu wyróżniać nie? Będąc w klimacie pojechałem rowerem na moją najczęstszą trasę czyli jezioro Niesłysz. Jedyną nowością była muzyka, coś pokroju screamo-dubstep-numetal czyli głównie zespół I See Stars.
Przed wyjazdem postanowiłem jednak wpaść do pewnej klubokawiarni przy ratuszu. Doszły mnie słuchy, że podają tam pierwszego w moim mieście burgera. Powiem wprost, dawno tak nie byłem rozczarowany. Po pierwsze primo był on wielkości hamburgera z Mc, no i ta wykałaczka do takiego rozmiaru... Po drugie primo podany był na cholernie niewygodnej (w przypadku tego dania) płytce, przecie wiadomo, że z warzyw będą wyciekać soki + sosy. Po trzecie primo ultimo był z... wieprzowiny. Podziękuję, nigdy więcej.
(klikając w mapkę odniesie was do treningu)
Jesień idzie, bardzo powoli jednak. Tak jakoś człapie niepewnie co widać szczególnie w lasach. Takiego kontrastu pomiędzy poszczególnymi drzewami już dawno nie widziałem. Trzy liściaste z rzędu i każde w innym stadium, od całkowicie pozbawionego liści do bijącego zielenią z daleka. Każda znana mi miejscówka wygląda inaczej, szczególnie gdy dodamy do tego świeżo powalone drzewa. Piękno rowerowym wypraw panie i panowie.
Jest jednak jedno ALE. Korzenie, skurczybyki wykorzystują sytuacje i chowają się pod liśćmi co by zaatakować nagle i wkomponować biednego rowerzystę w drzewo, lub w mniej bolącym przypadku, w glebę. Trzeba jednak ćwiczyć manewry więc zaciskamy zęby i na przód.
Błota też się trochę znajdzie ale akurat to rowerzyści lubią najbardziej. No i zwierzęta, od cholery przekopanych miejsc po drodze ale jakoś dzików nie uświadczyłem. Może to i lepiej... sarny to co innego. Nie boją się tirów pędzących przy polach a jak człowiek rowerem podjedzie zaczynają uciekać wraz z młodymi. No i muszki... pogoda głupieje to i one. Ja rozumie, że białko jest spoko podczas jazdy ale tyle ile się ich człowiek naje to już lekka przesada.
Piwo postanowiłem wypić klasycznie, nad jeziorem, na niedawno wybudowanej kładce. Był to jakiś 17 kilometr podróży. Co prawda miejsce wybrałem w cieniu ale miałem nadzieję, że stout spopieli mnie lekko.
W dzisiejszych czasach każde piwo uważane za craft musi mieć albo amerykańskie chmiele albo być jakimś pionierem w swoim stylu. Innymi słowy musi zawirować rynek i być jak zdobywca na dopiero co odkrytym kontynencie. Przez to wszystko zapomniałem już jak smakuje piwo bez cytrusów. Co prawda np taka Black IPA jest bardzo smaczna ale do klasyki trzeba wracać. W sumie to z początku myślałem, że Królewskie Tajemnice też są jakąś dziwną odnogą zwykłego stoutu. Ucieszyłem się gdy mocząc nogi w jeziorze przeczytałem (ze zrozumieniem tym razem) na etykiecie po prostu "stout". Malunki olbrachtowskie już chyba każdy zna kto przynajmniej trochę orientuje się w polskim piwnym świecie. Mleczko dał wodzę swojej fantazji i jak do stoutu jest to dość normalny obrazek tak przy Córze Koryntu dał popis cholerny (o niej kiedyś na blogu). Jak pisałem na początku, prosty humor niekoniecznie musi być zły. W szklanicy piwo wygląda bardzo ładnie, czarne, bez prześwitów. Może i ma lekkie problemy z pianą, która rośnie na wysokość dwóch palców i się szybko redukuje do sporej wielkości kożucha ale ten za to zostaje długo i pilnuje piwa praktycznie do końca.
Aromat jest średnio intensywny. Mógłbym to zgonić na wiatr przy jeziorze, ale akurat w ten dzień było bezwietrznie. Dało się jednak ze spokojem wywąchać typowe dla stoutu zapaszki. Lekka paloność, gorzka czekolada i prażony słonecznik. Były też elementy kawowe ale przyciemnione zostały mocno ogólną palonością.
Smak można opisać bardzo prosto: prażony, gładki, gorzko czekoladowy i leciuteńko kwaskowaty. Pod koniec każdego łyku lekko popiołowy posmaczek. Goryczka znikoma ale mi to akurat nie przeszkadza przy tym stylu. Wielce pijalny, treściwy (jak na ten ekstrakt), ale nie zapychający. Mały problem pojawił się gdy dałem mu się ogrzać, patrząc się w niebo z rękami pod głową. Palony posmaczek zaczął zalegać niepotrzebnie długo. Podsumowując bardzo przyjemny i normalny stout bez udziwnień. Normalność (dobrze wykonana) proszę państwa jest potrzebna a jej deficyt na rynku mógłby doprowadzić do katastrofy (eurolagerów nie liczę). Laik piwny musi na czymś zacząć swoją craftową przygodę, przeca nie kupi sobie od razu przysłowiowego Ferrari bo się zabije na najbliższym drzewie.
----------
Styl: Stout
Alk: 5,6% Obj.
Ekstrakt: 12,5% Wag.
IBU: 20
Skład (nowy): słód (jęczmienny - pilzneński, pale ale, monachijski, carared, brown, carafa typ III, roasted barley), chmiel (Iunga, Admiral), drożdże S-04.
Do spożycia: 11.06.2016
EDIT 02.06.2015: dla ścisłości najnowsza warka owego stoutu jest dość wodnista na początku i finiszu. W dodatku śmierdzi lekko zgniłym jajem, w smaku też owego jajeczka nie brakuje, szczególnie pod koniec każdego łyku. Ah ten craft...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz