Pewnie mnie ktoś posądzi o darmową reklamę browaru ale na
serio mam tylko stouty z Olimpu w piwnicy, no i dzisiaj przyszedł jeszcze Hades
Gone Wild… Zostawię go sobie chyba na święta jednak. Za drogie to jest żeby
wypić tak o sobie dla degustacji tylko, nawet podczas tygodnia stoutowego. Co
do Olimpu, mam jeszcze 2 piwa, które czekają w odmętach piwnicznych. Bądźcie
więc gotowi.
Hera i Hades pokazały,
że kondycja piw z browaru Olimp poprawiła się, i to bardzo. Nie żeby wcześniej było
źle, po prostu ich wyroby były takie… meh, nijakie. Dlatego kompletnie nie rozumie narzekania
ludzi i bojkotowania przez niektórych browaru, przyklejając mu etykietę np. mokrej szmaty wciśniętej w butelki. Ja mam kompletnie inne zdanie i nie wiem, czy jest to wina nagonki czy po prostu różnicy w warkach lub nawet poszczególnych butelkach. Wiem za to jedno, mam dość tej amerykanizacji. Jest listopad a browary dalej wpychają mi amerykańskie chmiele, i to nawet w moim najulubieńszym stylu.
Nyks ma ten sam problem co Hera, jej etykieta nachodzi na siebie przez butelkę z mniejszym obwodem. Na Pani Nocy jest to jednak o wiele bardziej widoczne (zdjęcie pod koniec posta). Panowie zróbcie coś z tym proszę bo mnie nerwica strzeli w końcu i wyląduje w psychiatryku. Piwo na szczęście wygląda tak jak powinno. Jest czarne, bez refleksów, jak włosy pierwotnej bogini. Tutaj mam też małe zdziwko bo na sylwetce z etykiety nie zostało to zaznaczone, no nic. Piana zbita i wysoka z początku szybko się niestety ulatnia. Na szczęście zostaje po niej kożuch a i lacing ma całkiem całkiem.
Pierwszy niuch i Nocka ma już jedną poważną przewagę nad Herą. Aromat jest o wiele bardziej intensywny i w dodatku jest co wąchać. Najmocniejsze wydają się zapaszki pochodzące od chmieli czyli owoce, te słodsze. Jeżeli mnie wąsy nie oszukują to mango i możliwe, że brzoskwinia. Mocno otulone są mieszanką prażonego słonecznika, żywicy i odrobiną kawy. Niestety (jak dla stoutowego fanboya) w całości dominuje słodycz cytrusów, trochę szkoda ale źle przecie też nie jest. Jednak to w ustach dzieje się prawdziwa magia. Profil zmienia się, słodkie akcenty z aromatu praktycznie zanikają na języku. Pojawia się silna żywica, grapefruit i łącząca się z nim goryczka pokaźnych rozmiarów jak na stout. Nie zalega, uderza z idealną mocą. W sumie to nie ma jak zalegać bo jej miejsce zajmuje bardzo szybko istny piekielny popiół z bardzo gorzką czekoladą a swoistym łącznikiem obu światów jest lekki prażony słonecznik. Super miks, działa kojąco i uspokajająco mimo wręcz ogromnej intensywności. Powoli i równomiernie zanika z ust gdy człowiek zaczyna się zastanawiać nad sensem istnienia... albo dlaczego nie działa mu ogrzewanie tylnej szyby w Golfie. Możecie się zapytać: jak coś takiego może uspokajać?! Ano może, aż się rozłożyłem w fotelu i leniwie opadłem na oparcie. Po tak słodkim aromacie jest to wielkie zaskoczenie trzeba przyznać. Cieszy mnie to bardzo, tak powinien smakować amerykański stout według mnie, niby nowofalowe chmiele ale jednak natura starego przypalonego dziada zwycięża. Nagazowanie niskie, idealne. Pod koniec picia, po mocnym ogrzaniu popiół staje się jeszcze intensywniejszy. Aż czuć lepiący się syf z ledwo co ugaszonego ogniska. Dziwne uczucie ale ekscytujące zarazem. Sadomaso w smole pełną parą. Minusem jest to, że raczej nikt nie pokusi się o wypicie dwóch w jeden wieczór ale za to będzie przynajmniej celebrował każdy łyk.
Super piwko ! Dziś pierwszy raz (w miedzynarodowy dzień stoutu) łyknąłem Nyks i powiem, że jestem pozytywnie zaskoczony. Goryczka do tej pory kołacze się po kubkach smakowych. Podobnie jak amerykański chmiel. Polecam !
OdpowiedzUsuń