Każdy szanujący się alkoholik piwny wie co to afera CherryGate. Dla tych co dopiero wyleźli spod kamienia wyjaśnię krótko. AleBrowarowi coś nie wyszło i piwo zaczęło ponownie, ostro, fermentować w butelce. Doprowadziło to do zjawiska powszechnie znanego w piwowarstwie domowym zwanego granatami. Mało przyjemna rzecz, można stracić oko na przykład.
Dużo osób wypiło od razu cały swój zapas. Ja postanowiłem zaryzykować i wsadziłem jedną ze swoich butelek do schronu, co można zobaczyć na tym filmie. Prawie trzy miesiące później postanowiłem porównać tę leżakowaną wersję ze świeżynką. Trzymana była w temperaturze około 18'C więc mogła spokojnie wybuchnąć... ale nie, John trzymał się mocarnie. Nie podobało mu się jednak w środku bo całymi siłami chciał się wydostać na świeże powietrze.
Janek zapakowany jest w pięknie ozdobioną butelkę, etykieta jest tak jakby namalowana na szkle. Mała rada dla ludzi, którzy zbierają butelki po piwie jak ja. Uważajcie z jej myciem, malunek bardzo łatwo się zmywa. Co do samego jegomościa trzymającego wisienkę, jak zwykle trzyma karykaturalny poziom ze znanych już nam etykiet AleBrowaru. W obu przypadkach piana utworzyła się przeogromna i wręcz podobna do kogla-mogla. Trzymała się długo i łapczywie chwytała się wąsów. Kolor piwa to istna wiśnia, nie wiem czy to moje widzimisię ale wersja leżakowana była ciemniejsza.
Z początku aromat był mocno piccolowaty (trochę tandetny i tani), szampan wdzierał się wszędzie i nie pozwalał wiśni przejąć inicjatywy. Ta próbowała, mocno przypominała zapaszkiem domowe owoce w słoiku (aż sobie otworzyłem żeby porównać). Leżakowanie pomogło wyrównać aromat i ścięło skojarzenia z szampanem o połowę. Jest więcej wiśni i wyczuwalnej kwaśności. Całość jest też intensywniejsza, co mnie chyba najbardziej zdziwiło. W smaku świeżynka nie miała nic z dzikości. Była słodko-kwaśna w bardzo dziwny sposób. Raz wydawała mi się słodka jak sok ze słoika po owocach a przy kolejnym łyku piwo było po prostu kwaśne (ale bez przesady). Piccolo próbował się ukryć ale i tak był mocno wyczuwalny. Nagazowanie wysokie jak cholera, co nie powinno dziwić przy problemach z drożdżami. Co jakiś czas dało się wyczuć taką lekką cierpkość jabłeczną pod koniec, która mi bardzo podpasowała. Nie mylą się jednak Ci co twierdzą, że jest to bardziej takie polskie obejście/kolanko a nie prawdziwy sour ale. Co się jednak stało ze smakiem po leżakowaniu nawet mnie zdziwiło, piccolo ustąpił, jest o wiele więcej wiśni i kwaskowatości które teraz współgrają ze sobą zamiast chaotycznie walczyć. Dodajmy do tego tę przyjemną cierpkość jabłka pod koniec i mamy bardzo dobre, wiśniowe sour ale. Warto było zaryzykować poharatanie twarzy i dać temu piwu się ułożyć.
Witam ;)
OdpowiedzUsuńJa swoje zapasy wypiłem po tym jak się dowiedziałem o całej akcji z granatami- raz że szkoda było mi to trzymać, a dwa- koło sour ale to to nawet nie stało....
Metoda warzenia woła o pomste do nieba, a ekipa z AB nie wiem czy zapomniała czy nie pomyślała o tym że piwo może dofermentować (ale zostawny to w spokoju).
W tym piwie wszystko jest źle :D
Komuś kto nie pije kwasów może i to zasmakuje, ale dla mnie jest to totalny syf...
Polecam wypić coś z wysokiej półki (i nie taniej....), np. De Molen- Lief Lied on cherries, De Molen- Ook best lekker barrel aged (with cherries)
Pozdrawiam JM