Święta, święta i po świętach. Nażarliśmy się do granic możliwości (jak to w końcu tradycja nakazuje) i napiliśmy się tak, co by nam do Sylwestra starczyło. Ja miałem mocne postanowienie nie pić wódki w ogóle. Wiecie jak to jest... "Że mną sze nie napijeszzz?" może łatwo roztrzaskać taki, jakże ważny, cel życiowy. Na szczęście udało mi się wypić tylko dwa kieliszki czystej, z czego jestem niezmiernie dumny. Chociaż w sumie, Bozia pokarała mnie za niepodtrzymanie tradycji i przez cały weekend poświąteczny byłem chory aż do dziś...
Nie było łatwo muszę przyznać, głównie dlatego, że przyjechały do mnie dwa małe i urocze stworzonka (w tym moja chrześnica). Obie, młodsza szczególnie, zapatrzone są w jedną bajkę. Szczerze, nigdy nie doświadczyłem tego całego hejtu na utwór "Mam Tę Moc" z filmu animowanego Kraina Lodu (Frozen) ale przez te dwa dni to się zmieniło... Jak moja chrześnica nie rozrabiała (za dużo) tak jej młodsza kuzynka musiała mieć włączony teledysk do tego utworu bo inaczej marudziła jak cholera. Spać nie mogłem bo ciągle miałem w głowie tę melodie... the horror.
Piwo świąteczne od doktorków to nic innego jak żytnie, przechmielone i doprawione w ich stylu. Problem w tym, że panom coś odwaliło i postanowili rozlać tylko połowę a drugą dochmielić na zimno. Mi trafiła się pierwsza wersja co można stwierdzić po dacie przydatności, czy żałuję? Nie bardzo. Zdziwiła mnie też trochę etykieta, zamiast zmienić tylko nazwę piwa (jak to mają w zwyczaju) dodali też płatki śniegu po całości i wstęgę... szok. Tak na serio jednak podoba mi się ich podejście do prostych, jednolitych etykiet i taka mała zmiana na święta jest jak najbardziej dopuszczalna i mile widziana. Co do samego piwa, na pierwszy rzut oka widać, że to żytnie. Specyficzny brudek, ciemnobrązowy kolor i gęstość. Miało też dziwne, ledwo widoczne białe łuny ciągnące się od dna, których jeszcze nigdy w piwie nie widziałem. Piana gruba na jeden palec była drobna i wydawała się twarda ale czas szybko ją zweryfikował. Drobny kożuszek to wszystko co po niej zostało.
Aromat bardzo wyraźny jak na Grubą Bertę (tak zwykłem już mawiać na shaker AleBrowaru). Dość słodki, świąteczny, przyprawowy i co najważniejsze piernikowy. Goździki, gałka muszkatołowa i cynamon chyba najbardziej dają się we znaki. Z domieszką reszty przypraw tworzą mocne, piernikowe zapaszki. Reszta aromatów, które niby powinny się tu znaleźć raczej już dawno utonęła w tej świątecznej woni. Dopiero teraz zacząłem się zastanawiać co się stało po tym dodatkowym chmieleniu na zimno… wątpię jednak, żeby mi się chciało szukać drugiej wersji. W smaku jest jeszcze bardziej przyprawowo niż w aromacie. Piernik depcze po wszystkim jak jakiś gigant i nie zostawia jeńców. Z początku machała szabelką leciuteńka słodycz ale została zmiażdżona praktycznie od razu dużym palcem stopy. Najwaleczniejsza okazała się ziołowa goryczka lecz i ona uległa. Jak szybko się pojawiła tak szybko znikła, no i na pewno nie miała tych zadeklarowanych 48 IBU. Zamiast niej lekko zalega cynamon, który w tej postaci mi akurat nie przeszkadza. Alkohol za to gra rolę skrytobójcy, piernikowy gigant go nie widzi więc ten atakuje nas złowieszczo gdy tylko zaczyna nam się podobać dopiero co wzięty łyk. Jest drętwy i nieprzyjemny, na szczęście nie zostaje na długo. Całość jakoś ratuje gęstość tego piwa, jest oleiste, przyjemnie wypełnia gębę i dzięki bogu jest nisko wysycone. No ale właśnie, gęstość gęstością ale gdzie to żyto? Nie ma i nie będzie, piernik zdeptał. Gdyby ten cholerny alkohol zamienić na coś słodszego i może pomarańczowego (?) to byłoby cholernie przyzwoite piwo świąteczne, przynajmniej dla mnie (i pewnie taka okazała się wersja dochmielona...).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz