Trzeba przyznać, że Piwoteka przywaliła z dużego działa na przełomie roku. Wypuściła dwa ciekawe piwa. Jednym z nich była opisywana ostatnio przeze mnie Królewska Piwoteka, cholernie przyjemny dubeltowy weizenbock. Drugim jest wznowiony american dry stout, cholera, znowu te amerykańce wchodzą na moją posesje...
Nie można jednak wybrzydzać, w końcu oba piwa dostałem w prezencie od samego browaru. Jest to też pierwsze piwo jakie wypije od ponad dwóch tygodni... skończyły mi się antybiotyki i czuję się w końcu dobrze. Przyznam się Wam szczerze, że przez tą pogodę już powoli dostaję trzęsawek, tak mi się chcę pojeździć na zapomnianym już trochę pijanym Talonie... Szkoda tylko, że gdy odstawiłem leki pogoda postanowiła spieprzyć się znowu. Cholerne słońce korciło mocno na ostatni weekend ale co człowiek miał zrobić? Siedzieć w domu i się kisić łykając czopkopodobne tabletki, ot co. Przejdźmy jednak do czegoś przyjemniejszego czyli piwa.
Odświeżona etykieta bardziej mi się podoba od tej starej. Tamta miała dziwnie dobrane kolory, możecie sobie sami ocenić na przykład przy degustacji Piwnej Zwrotnicy. Tu mamy czerń i biel, zestaw, który ratuje każde, nawet beznadziejne zdjęcie (fotografowie będą wiedzieć o co mi dokładnie chodzi). Zrobiłeś beznadziejnie skadrowane zdjęcie beznadziejnego kwiatka na beznadziejnym polu? Przerób je w B&W! Będzie artystycznie! Anyway, trochę zdziwiła mnie wysokość etykiety. Taki rozmiar bardziej pasuje mi do małych bączków. Na dużej butelce brakuje jej trochę, tak z centymetr. Samo piwo wygląda cholernie kusząco. Czarne, bez prześwitów. Piana ładna, wysoka jak na to szkło i zbita. Pozostawia też bardzo ładną koronkę i utrzymuje się stosunkowo długo.
Podniosłem szkło do nosa i zeszło ze mnie całe powietrze. Myślałem, że wywącham głównie demokracje paliwową ale okazało się, że więcej tu jest czystego stout'a na szczęście. Co prawda pachnie wszędzie paroma hektarami lasu iglastego ale nad wszystkim unosi się mocny zapach paloności, kawy i nawet trochę gorzkiej czekolady. Aromat jest dość intensywny i utrzymuje się praktycznie do końca picia. Dałem piwu się ogrzać, mimo stania w piwnicy było stanowczo za zimne jak na stout. Pierwsze łyki i nie mogę zdecydować co ma większego bajcepsa, paloność, kawa czy goryczka. Żywiczna goryczka daje kopa, intensywnie (ale na zadeklarowane na stronie 115 IBU nie ma co liczyć) i krótko. Może leciutko zalega ale mi to nie psuje odbioru innych walorów piwa. Paloność utrzymuje się dłużej i zaczyna wcześniej. Po namyśle stwierdzam, że nie jest tak mocna jak goryczka ale na pewno nadrabia swoją żywotnością i profilem. Dawno nie piłem piwa z tak dobrze ułożoną spalenizną w tle. Kawa walczy o pierwsze miejsce zaciekle. Jest gorzka, bez mleczka czy tam innych dodatków wymyślonych dla słabych ludzi. Śmiem twierdzić, że to ona jest numerem uno, szczególnie po ogrzaniu piwa gdy dodatkowo dochodzi do głosu lekka gorzka czekolada. Nagazowanie niskie, może trochę podchodzące pod średnie, idealnie dobrane. Cholernie dobry stout, mimo amerykanizacji bardzo mi przypadł do gustu. Piękne jest to, że smaczki nie zlewają się ze sobą, nawet laik piwny z łatwością poczuje każdy z osobna. Ciężko mi jest to napisać, ale bez tych amerykańców piwo mogłoby być po prostu spalonym stoutem, na pewno bym się nim wtedy tak nie podniecał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz