Jak wiecie z internetów i ostatniego Brodacza Miesięcznego na półkach w Tesco pojawiły się piwa browaru Doctor Brew, zaraz obok Pinty. Wczoraj doszły mnie słuchy, że do wesołej bandy dołączyli jeszcze Birbant i Faktoria. Miałem śmiały cel zakupu większości i uzupełnienia nimi listy wypitych piw, co by sobie każdy Janusz tescowy mógł sprawdzić na co wydać złotóweczki przy tych trochę zawyżonych cenach. Jak zwykle jednak plany poszły w cholerę i jak narazie do tej listy mogę dodać tylko jedno.
Doktorki jeszcze mi nie podpadły. Ba, robią całkiem dobre piwa. Problem w tym, że jakoś nie potrafią się wbić (albo po prostu nie chcą) w trend zimowy (jaki by nie był w tym roku). Skutkiem czego są same ipy-sripy, do wyboru, do koloru. Co prawda w piwnicy mam jeszcze ich australian weizenbock'a ale ten też jest nacytrusowany. To samo z ich piwem świątecznym, chociaż mi trafiła się wersja mniej nachmielona. Taki najwidoczniej panowie mają styl i nic nam do tego, chlip.
Co to znaczy "molly"? Nie mam zielonego pojęcia. Z jednej strony jest to powszechna nazwa czystego ekstazy, ale chyba nie o to im chodziło. Z drugiej jest to slangowe określenie perfekcji albo coś w tym stylu. Jak tak jednak patrze na morskie opowiastki na etykiecie to może jednak chodzi o to pierwsze... "Wlej do szklanki, przyłóż do ucha i posłuchaj szumu oceanu." Ktoś tu musi mi dać numer do swojego dilera. Po dłuższym studiowaniu internety oznajmiły mi, że jest to też pewien rodzaj ryby morskiej, to by akurat pasowało do opowieści. Zostawmy to już jednak bo piwo nalane a my się tu pierdołami zajmujemy. W wyglądzie piwa zdziwił mnie kolor, jest dość jasny, wyblakły jeżeli ktoś woli takie określenie. Nie jest to jeszcze poziom cytryny ale do pomarańczy mu daleko, lekko zmętnione. Piana bardzo przyjemna, wysoka, zbita, bielutka. Trzyma się średnio ale pozostawia sporą koronkę i zatrzymuje się na poziomie wysokości jednego palca.
Pochyla człowiek nos nad piwo a to go chwyta i powala na glebę jak jakiegoś bezczelnego młodzika. Aromat jest tak intensywny, ale harmonijny zarazem, że człowiekowi tylko jedno na myśl przychodzi: "holy fuck". Owoce... tropiki, cytrusy! Przez ułamek sekundy jest słodycz liczi lecz zostaje ona zgnieciona czystym (żeby nie napisać aryjskim) grapefruitem. Całość dopełnia mieszanka żywicy i dość obszernego lasu iglastego. Jest zima a ja mógłbym to wąchać godzinami... W ustach zaskoczeń ciąg dalszy. Mimo dość niskiego wysycenia jest cholernie rześkie. Goryczka może i jest na poziomie 95 IBU (i w dodatku jest przyjemnie grapefruitowa) ale jest też ładnie kontrowana przez słodycz. Mamy tropiki, głównie pod postacią mango i liczi, cytrusy z wyróżniająca się cytryną i mieszankę żywiczno-iglastą. No i ten grapefruit... Jest dość treściwe ale wchodzi gładko prawdopodobnie dzięki dodanym płatkom ryżowym. I znowu wychodzi na to, że pierwszy hejter IPA w okresie świątecznym podnieca się właśnie tym stylem... co jednak mam zrobić jeżeli to piwo wydaje mi się wręcz unikatowe. Wyróżnia się proporcjami smaków a w szczególności tym czystym grapefruitem.
molly to nazwa łódki która twórcy DB żeglują po mazurach ; )
OdpowiedzUsuń