Znowu nadszedł ten piękny dzień w roku, jedyny taki, unikatowy. Trochę przypominający święta, w końcu tradycja obżarstwa jest w nim bardzo silna. Post zbliża się wielkimi krokami więc każdy prawdziwy Polak powinien wpakować w siebie przynajmniej tonę pączków, faworki czy chrusty się nie liczą. Są to jakieś wymysły hipsterskie i szczerze mówiąc nie wiem jak mogą komukolwiek smakować. Niestety kiepsko w tym roku z tradycją u mnie bo zjadłem zaledwie pięć pączków w tym dwa z adwokatem w pracy, karalne to jest?
No nic, tak niską ilość kalorii odbijemy sobie jakimś piwem "grubszym". Stojąc przed moją ulubiona półeczką w piwnicy byłem już bliski sięgnięcia po Porter 22' z Ciechanowa. Byłaby to idealna okazja na ponowną degustacje i opisanie, tym razem poprawnie, tego czarnego skarbu. Tak na marginesie to prawie każdemu z 10 piw Ciechana opisanych na blogu przydałby się taki powrót... kolejna rzecz dopisana do listy zapracowanego blogiera piwnego. Z czystej ciekawości zacząłem najpierw przeglądać daty ważności na reszcie. Okazało się, że pintowska nieIPA w wersji amber niedługo dokończy żywota a raczej się nie nadaje do leżakowania... "Jesteś zwycięzcą" powiedziałem do przedstawiciela bière de garde.
Czym jest wersja ambrèe? Grubszym bratem oryginału, który teraz nazywa się blonde. Ekstrakt został podbity, na chłopski rozum powinno być trochę pełniejsze (z tym miałem problem przy poprzedniej wersji). Etykieta ta sama, tylko cerata zmieniła kolor aby pasowała do nazwy. Nadal przyjemnie się to ogląda i wolałbym żeby każda etykieta Pinty miała więcej tak dobrze wkomponowanych elementów graficznych. Problem pojawia się po nalaniu, piany praktycznie nie ma. Znika w tempie ekspresowym posykując z bólem. Wygląd piwa nadrabia karygodny brak białej czapy, piękny bursztyn - ciemna miedź, lekko opalizujące.
Popatrzałem ostatni raz na talerz jeszcze ciepłych chrustów... nie, trzeba się szanować. Nie będę zapychał się czymś czego nie lubię bo tradycja tak nakazuje. Chwyciłem teku i idąc spokojnie zacząłem wąchać. Aromat jest średnio intensywny ale utrzymujący się. Nawet pod koniec picia nie miałem problemu z wywąchaniem wszystkich zapaszków. Karmel plus... karmel i jeszcze trochę odfermentowanych owoców przyjemnie unosiło się znad szkła. Niestety owoce mieszały się z nutą rozpuszczalnikową co mi dość mocno przeszkadzało. Były też zioła, które mogły być najlepszą częścią aromatu ale niestety intensywnością nie grzeszyły. W połowie picia postanowiłem wlać cały syf ze spodu butelki i był to... cholernie dobry pomysł. Pojawił się mocny zapach stajni, który skutecznie przykrył rozpuszczalnik. Całość zwiastowało przyjemne doznania smakowe ale po pierwszym łyku zaczęło mnie nurtować jedno ważne pytanie... gdzie w tym jest te 16,5% ekstraktu? Ale po kolei, jest przyjemna goryczka, przyprawowa i dość wyraźna. Jest też kwaskowatość owocowa, ta też mi przypadła do gustu. Alkohol w postaci odfermentowanych owoców robi robotę i cholernie dobrze łączy się z resztą. Jest też odrobina karmelu i właśnie tu pojawia się problem. Jak w wersji blonde brakowało mi słodów, pełni, czegokolwiek, tak tutaj jest jeszcze gorzej. Odfermentowane owoce z przyprawami niszczą tę odrobinę karmelu i piwo staje się przez to płaskie, jednowymiarowe. Nagazowanie dość wysokie, parę beknięć wymusiło we mnie. Mam dziwne przeczucie, jakby 1/3 tego piwa gdzieś się zgubiła pozostawiając resztę, która bardziej przypomina kupę wieśniaków z widłami bez ładu i składu zamiast zgraną wiejską orkiestrę dętą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz