Ale mam dzisiaj lenia, na pewno też macie takie dni... uściślając to poniedziałki. Człowieka ogarnia jakaś taka dziwna niemoc i resztki kacowego z niedzieli. Nie żebym był weekendowym alkoholikiem z małego miasta... według tutejszych standardów można stwierdzić, że jestem w połowie abstynentem (paru zawiedzionych kolegów może to nawet potwierdzić). Dodatkowo picie porterów (bo zimno, przecież to oczywiste) nie pomogło. Skończyło się tym, że 8 godzin w pracy i rejestracja u lekarza medycyny pracy to maksimum moich możliwości na dzisiaj.
No dobra, może nie tak do końca. Zmusiłem się jeszcze do pewnego rodzaju wysiłku, pod dobranockę zszedłem do piwnicy i złapałem butelkę pierwszego lepszego piwa z półki, padło na Free Style (czemu nie razem?) Ale od browaru z Zawiercia. Miałem go nie opisywać, chciałem usiąść na kanapie i w spokoju wypić je do pewnie kolejnych wiadomości jak to Putin robi świat w balona (i jak to sankcje kiedykolwiek coś zdziałały). Czemu wyszło inaczej?
Ano moim oczom ukazał się łoś, wyglądał na tak samo zmęczonego życiem jak ja (mimo tego, że była to tylko głowa owego zwierzęcia na ścianie). Dodatkowo przypominał mi wycięte, papierowe sceny z Monty Pythona. I jak tu takiemu odmówić? No nie można po prostu. Wygląd etykiety cholernie przypadł mi do gustu, nawet to różowe tło. Nie wiem czy to jakieś moje widzimisię albo uśpiony wewnętrzny hipster. Jeżeli Browar na Jurze chciał odświeżyć i zarazem odmłodzić swój image to trafił tą etykietą w dziesiątkę według mnie. Piwo już niestety nie wygląda tak fajnie i kolorowo. Co prawda jest cholernie kontrastowe, taka powiedzmy mocno mętna złota pomarańczka ale piany w nim ciężko się doszukiwać. No chyba, że ktoś ten kożuch mleczny ową nazwie.
Pierwsze pociągnięcia nosem i już mam skojarzenia z innym piwem tego samego browaru, tak tak, chodzi o Jurajskie z Ostropestem. Mniej intensywny ale cholernie podobny aromat, są cytrusy od Citry, trochę słodyczy i słaba ale wyczuwalna kolendra. Nowością jest zapaszek taki... chlebowo-maślany, na myśl przychodzą czeskie lagery (pewnie od chmielu Żatecki). Dość przyjemny aromat ale za słaby żeby się nim nacieszyć, nawet gdy weźmie człowiek poprawkę na shaker. W smaku jest trochę inaczej. Słodowe, zalepiające, cholernie słodkie z początku nawet. Wyraźnym dodatkiem kolendry i ogólnej ziołowości nie udało się do końca zwalczyć tej słodkości ale na szczęście z odsieczą przychodzi zdecydowana goryczka. Ta połączona z ziołami pozostawia całkiem przyjemne mrowienie w przełyku i oczyszcza człowieka z nektarowej słodyczy. Całość utopiona w delikatnych niuansach chlebowych. Niestety po wypiciu wszystkiego nadal wydaje mi się, że fristajla było trochę za bardzo zapychające. Wysycenie średnie, nieszczególnie daje o sobie znać. Mniejszy ekstrakt zrobiłby robotę, tak przynajmniej myślę (a przecież jestem piwoszem, który lubi grube piwa). Stłamsić trochę słodycz i rzeczywiście mogłoby to być piwo z "idealnie scharmonizowaną goryczką, pikantnością (ale czy tak można określić smak kolendry?) i słodyczą polecane na jesienne wieczory" jak z resztą głosi wszem i wobec etykieta.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz