Jak niektórzy wiedzą zrobiłem sobie ostatnio kuku w stopę. Możliwe, że owy wypadek miał coś wspólnego z pewnym upojeniem alkoholowym ale nie wnikajmy w szczegóły. Ważne jest, że już trzy tygodnie odczuwam te przykre dolegliwości... a pogoda zaczyna się robić wręcz fenomenalna. Nie mogłem już dłużej siedzieć bezczynnie i postanowiłem się pogodzić z rowerem. Trasę wybrałem spokojniejszą, co by sobie kontuzji nie odnowić.
(Kliknięcie w mapkę odniesie Was do treningu) |
Parę kilometrów za mną i jest całkiem przyjemnie, dolegliwości stopnych nie uświadczyłem. Przypomnienie o niepełnosprawności przyszło nagle, gdy jak młody zagapiłem się na rowerzystki jadące z naprzeciwka (wiosna to piękna pora roku). Wjechałem w dziurę, przepraszam, wykruszenie na drodze leśnej i to nagłe uderzenie wymusiło na mnie pewne przekleństwo na "k". Na moje szczęście pomost był już blisko. Piwo otworzyłem właśnie na nim, coś koło czternastego kilometra trasy.
Nie wiem czemu ale spodziewałem się większej ilości ludzi w tak ciepłą niedzielę. Widziałem dwóch motocyklistów którzy musieli oczywiście aż pod sam pomost zajechać tymi beznadziejnie głośnymi maszynami. Czasami się zastanawiam jakim trzeba być człowiekiem aby specjalnie modyfikować motocykl pod wkurzanie ludzi. Nie mam nic do silnikowych dwuśladów (no dobra, ścigaczy nie zdzierżę) ale po jaką cholerę te zmiany? Oprócz nich była jeszcze para młodych licealistów, starsze małżeństwo na rowerach (ubranych jakby zaraz mieli pojechać na kilkudniowy maraton alpejski) i multum kaczek.
Rozleniwiłem się mocno, wiatru praktycznie nie było więc nic nie przeszkadzało promieniom słonecznym w ogrzaniu człowieka. Najdziwniejsze jest to, że najprostsze rzeczy potrafią doprowadzić do totalnego relaksu. Wiedziałem, że z tą stopą nie pojadę dalej, jedynie powrót mnie czekał. Położyłem się na deskach i przeleżałem tak dobrą godzinę, robię się już stary czy jak? Brodaty trunek wysączyłem przed drzemką, a właśnie... piwo.
Skąd je mam? Ano znowu, w ramach brodatej współpracy zostało mi ono (wraz z Pinki) wysłane przez Tomka, założyciela browaru. W sumie paczka pojawiła się bez ostrzeżeń, jak jakiś ninja, czego nie mam mu broń Boże za złe. Jego debiutanckie piwo Takie Życie cholernie przypadło mi do gustu. Americano w zamyśle ma być grubszą wersją debiutu dopieszczoną amerykańskimi chmielami. W tych okolicznościach natury idealne wręcz do konsumpcji. Mam jednak jedną obawę, czy Americano i Pinki nie okażą się praktycznie tym samym piwem? W końcu nawet w opisie BJCP są w jednej rubryce 6D. Nie lepiej było wybrać coś zgoła różniącego się od siebie?
Znacie na pewno uczucie, gdy jakiś utwór (niekoniecznie dobry) utkwi Wam w pamięci i się tam zakotwiczy jak jakiś pasożyt. Jedną z takich piosenek była dla mnie Yolanda Be Cool & DCUP - We No Speak Americano. Gdy tak zacząłem przyglądać się etykiecie horror powrócił... nieee! Nalałem więc szybko piwo do nonica i zacząłem się mu przyglądać. Americano jest ciemnozłote, średnio zmętnione ale w warunkach rowerowych nic z tym nie zrobię. Z resztą kto powiedział, że to wada w tym stylu? Piana z początku wysoka i zbita szybko opadła do prawie jednopalcowej. Tak utrzymywała się dość długo, szkła oblepiać za bardzo nie chciała.
Zacząłem wąchać i momentalnie zauważyłem, że młoda parka spogląda ukradkiem na mnie z dziwnymi minami na twarzach. Pewnie myślą, że żulik z brodą ocenia czy zepsucie piwa jest jeszcze na poziomie zdatnym do konsumpcji. Tylko jaki żul jeździ rowerem i zabiera ze sobą szkło do picia? Plebejstwo nigdy nie zrozumie ducha kraftu... wróćmy może jednak do aromatu. Dość wyraźny ale też bez ogólnych zachwytów i omdleń niewiast. Ważne jest to, że utrzymuje się do końca picia (co ostatnio jest problemem u niektórych). Są cytrusy, tropiki, jakieś mango i brzoskwinka. Dość słodkawe klimaty, z odrobiną żywicy gdzieś na granicy. Żyta nie wyczuwam ale nie można powiedzieć, że amerykańce dominują bo są dość delikatni. Najwidoczniej tym razem demokracja zza oceanu nie przypłynęła nas wyzwolić.
W smaku z początku wydawało mi się, że goryczka zabije wszystko i ciężko mi będzie się zrelaksować na tych starych deskach wysłużonego już pomostu. Bardzo szybko ustabilizowała się jednak do poziomu z etykiety (30/100), dobra grapefruitowa kontra dla wszechobecnej słodowej słodyczy. Właśnie, słody. Jest dziwnie bo żyta w tym piwie praktycznie nie ma. W pewnym momencie się zapomniałem i myślałem, że piję american wheat. Delikatnie pszeniczne, z posmakami cytrusów i kwiatów. Podczas picia zaczyna wychodzić też lekka ziemistość na finiszu. Szczerze mówiąc jeżeli miałbym całość opisać jednym słowem była by to właśnie delikatność. Nawet wysycenie jest średnie, tak samo treściwość. Jest orzeźwiające ale bez nadmiernych zachwytów. Nie jest to piwo dla hop headów i miłośników ostrej amerykańskiej rewolucji. Mi, podczas leniwej drzemki na pomoście bardzo podpasowało ale nie pogniewałbym się na chociaż trochę żytnich nut.
W smaku z początku wydawało mi się, że goryczka zabije wszystko i ciężko mi będzie się zrelaksować na tych starych deskach wysłużonego już pomostu. Bardzo szybko ustabilizowała się jednak do poziomu z etykiety (30/100), dobra grapefruitowa kontra dla wszechobecnej słodowej słodyczy. Właśnie, słody. Jest dziwnie bo żyta w tym piwie praktycznie nie ma. W pewnym momencie się zapomniałem i myślałem, że piję american wheat. Delikatnie pszeniczne, z posmakami cytrusów i kwiatów. Podczas picia zaczyna wychodzić też lekka ziemistość na finiszu. Szczerze mówiąc jeżeli miałbym całość opisać jednym słowem była by to właśnie delikatność. Nawet wysycenie jest średnie, tak samo treściwość. Jest orzeźwiające ale bez nadmiernych zachwytów. Nie jest to piwo dla hop headów i miłośników ostrej amerykańskiej rewolucji. Mi, podczas leniwej drzemki na pomoście bardzo podpasowało ale nie pogniewałbym się na chociaż trochę żytnich nut.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz