Kwasówki nie są polską specjalnością. Mówiąc szczerze to rzadko który browar porywa się w ogóle na ten styl. Mieliśmy lekko oszukanego John Cherry od chłopaków z AleBrowaru ale nie był to czysty sour ale. Lubię kwaskowatość w piwie co łatwo można wywnioskować z mojej miłości do piw żytnich dlatego z chęcią zobaczyłbym ich więcej na naszym rynku.
Browar Pinta znany był jako ten bardziej tradycyjny i wstrzemięźliwy jeżeli chodzi o dawną Piwną Trójcę (Pinta, AleBrowar i Artezan). W roku 2015 chłopaki postanowili zmienić lekko swój wizerunek choćby przez akcję Pinta Miesiąca, w której co miesiąc warzą inne piwo (w dodatku lekko zakręcone). Niestety dostępność butelek pozostawia wiele do życzenia. Zbawieniem dla wielu, w tym także dla mnie, była kooperacja z duńskim browarem TO ØL (którego First Frontier czeka cierpliwie na degustacje). Kwaśność w piwie pochodzi tylko i wyłącznie od bakterii kwasu mlekowego (Lactobacillus Helveticus). Więcej informacji możecie znaleźć na stronie Pinty. Mniejszy woltaż (4,3%) aż się prosił o zabranie na krótką przejażdżkę nad jezioro.
Szybkie 12 kilometrów i już można się cieszyć piwem w odpowiednich warunkach. Jedynym minusem było robactwo, którego przez słabą zimę namnożyło się jak cholera. No i łabędź, który zaczął się puszyć gdy zobaczył, że nie ma dla niego darmowego żarcia. Pierwszy raz użyłem szkła z Beer Geek Madness czyli dziwacznego Tumblera (nie, nie rzuciłem nim w łabędzia). Muszę przyznać, że całkiem fajnie się z niego pije. Piwo ma kolorek złotawy, dość mocno kontrastowy. Z tego co widziałem z beczki było jaśniejsze, trzeba też pamiętać, że poturbowało się trochę w plecaku więc zmętnienie było znaczne i przypominało trochę typowe żytnie. Piana, mimo ostrzeżeń na stronie Pinty, trzymała się dzielnie. Jakoś super zbita nie była ale pozostawiała bardzo przyjemną koronkę.
Spodziewałem się istnego kwasu mlekowego w aromacie z żytnim podbiciem ale niestety lekko się zawiodłem. Z początku jest dość słodkawo, czuć kwiatowe zacięcie chmielu nowozelandzkiego. Żyto też dość silne ale w ostateczności przegrywa delikatnie walkę z tą iście nektarową słodyczą. Nie jest to zły aromat, ba, jest nawet dość przyjemny. Po prostu nie do końca tego się spodziewałem. W smaku jest już zupełnie inaczej. Porządny, proper wręcz kwas uderza człowieka od razu. Orzeźwia, dodaje energii i prosi się o kolejny łyk. Broń Boże nie jest to jakieś odstraszające kwas-monstrum (nie jest to w końcu lambic), tego po prostu trzeba spróbować i przekonać się na własnej skórze, co te maluteńkie bakterie potrafią zdziałać (stanowczo ale nieinwazyjnie zarazem). Miejsca nie ustępuje też żyto, które bardzo dobrze robi za ciało i dodaje ten specyficzny, zbożowy posmaczek. Chmiele wyczuwalne bardziej w domyśle niż na języku. Kwiatów jak na lekarstwo, musiały się utopić i rozpuścić w tym całym kwasie (nie żeby mi to akurat przeszkadzało). Że tak również zażartuje całość jest "bez zbędnej goryczki". Wysycenie średnie do wysokiego, pasuje idealnie. Orzeźwiające, rześkie, niezapychające, sesyjne wręcz. Piłbym codziennie do obiadu, grilla czy nawet lekkiej kolacji. Delektując się Alfą nad jeziorem zapomniałem nawet o wściekle wbijającym się w moje łydki robactwie lotnym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz