Za długo zwlekałem z tą degustacją... nie dość, że raczej już tej warki nigdzie nie dostaniecie to jeszcze Birbant śmiał wrzucić do sklepów nową wersję black swojego sztandarowego piwa na chmielu Citra. Szkoda byłoby jednak zostawić to IIPA na pastwę losu w moim czyśćcu blogerskim, jakim są kopie robocze.
Zabrałem je ze sobą gdy po raz kolejny jechałem wypuścić psa na działce. Mam beagla (i to młodego w dodatku) więc nie bardzo chcę go spuszczać ze smyczy. ADHD jest w nim silne a i instynkt ma taki, że jak coś wyczuje w oddali to leci jak oszalały, nie zwracając uwagi na samochody czy inne przeszkody. Na zamkniętym terenie zaczyna się już słuchać więc może niedługo zaryzykuje spacer bez smyczy, przejdźmy jednak do piwa.
Piękne ma Birbant te nowe etykiety, nie mogę się nimi nacieszyć. Te kolory, te wykorzystanie miejsca bez zbędnych zapychaczy, cudo. Jedyny problem mam z nimi taki, że za cholerę nie chcą odejść od szkła w całości. Próbowałem wszystkiego, wrzątku, oparów z czajnika, magii voodoo... nic nie daje rady. No nic, trunek w szkle wygląda z początku dość zacnie. Kolor bursztynu, dość mętne ale mi jakoś to nie przeszkadza. Piana rośnie ładnie, jest zbita i przyjemna dla oka. Niestety dość szybko zaczęła opadać pozostawiają na szczęście spory kożuch i dość ładną koronkę.
Szybkie wąchanko i wąs mi się zaczął jeżyć. Taką specyficzną mieszankę cytrusów z tropikami daje tylko Citra. Aromat jest wręcz potężny, uderza bez litości. Mango, ananas, odrobina soczystej, kwaśnej cytryny i delikatna guma balonowa. Wszystko wiruje w tym słodkawym tajfunie tropikalnym, nawet delikatna żywica się gdzieś znajdzie. Smak jest kompletnie inny, nie wiem czy do końca mi się to podoba. Z początku mamy delikatną wersję aromatu, słodkawe tropiki głównie. Po chwili jednak wchodzi goryczka, która morduje owoce w bestialski sposób. Ta ma profil, wydaje mi się, albedo grapefruitowego. 111 IBU to nie żart, to najprawdziwszy koszmar lageropijcy. W dodatku zatopiona jest ona w sporej dawce żywicy. Niestety goryczka zalega dość mocno, w dodatku na finiszu pojawia się taki średnio przyjemny, pestkowy posmak. Jak wysokość goryczki jak najbardziej pasuje do imperialnej IPA tak jej totalna dominacja już nie bardzo... gdzie te piękne owoce tropikalne z aromatu?! Gdzie przynajmniej delikatna słodowa kontra? O dziwo całość jest dość nisko wysycona jak na ten styl. Przez wyczuwalny brak ciała piję się dość szybko ale nie do końca jestem pewien czy przyjemnie. Na plus na pewno brak alkoholu w aromacie jak i smaku. Coś poszło nie tak przy warzeniu tej warki ale pomimo moich przepalonych już amerykańskim chmielem kubków smakowych wypiłem, powiedzmy że ze smakiem.
"Ej Ty, przestań marudzić na te piwa!" |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz