"Zrób sobie w końcu dobrze... piwem!" takie myśli chodziły mi ostatnio po głowie. Ciało, jak i sam mózg domagały się czegoś dobrego, moje organy miały już dość ostatnich piwnych porażek. Mam jednak naturę fetyszysty i kolejne, zabrane przeze mnie na rower piwo było tak samo wielką zagadką jak poprzednie.
To od browaru Raduga zależało, czy będzie to trasa dłuższa czy krótsza. Gdyby piwo okazało się marne od razu bym zawrócił i pojechał płakać craftowymi łzami w kącie. Po mapce łatwo możecie się domyśleć, że tak nie było.
(Kliknięcie w mapkę odniesie Was do treningu) |
Piwo otworzyłem sobie jakoś przy czternastym kilometrze. Na pomoście ludzi mało i w dodatku wyszło słońce. Idealna okazja na leżenie plackiem i ogrzewanie się jak jakiś gad na kamieniu. Cała niedziela była spoko, pogoda wręcz idealna do jazdy rowerem. Spokojnie mogłem zrobić większą trasę ale niestety czasu zabrakło. W uszach pomniejsze darcie mordy jak na przykład Rise Against - Satellite, wrzuciłem parę nowych albumów na walkmana.
Wyjeżdżając z lasu (i potem przez wioski drogą) zauważyłem, że dość dużo samochodów się tedy przemieszcza. Na oko gdzieś z pięć razy więcej niż normalnie. Jak prawdziwy, niegodny asfaltu rowerzysta wkurzyłem się parę razy na debili co nie wiedzą, że lusterkiem od auta też mogą człowieka potrącić i uparcie brnąłem dalej. W końcu uświadomiłem sobie, dlaczego tu taki tłok.
Wszyscy podążali z lub w stronę wioski zwanej Niedźwiedź. Co roku organizowane są tam zawody drwali, takie moje szczęście, że odbywały się właśnie dziś. Wioska sama w sobie jest dość specyficzna, jest w niej na przykład wiele drewnianych rzeźb, głównie niedźwiedzi. Kontrastuje to z pojedynczymi rozpadającymi się budynkami mieszkalnymi. Można jednak nazwać ją urokliwą. Mają bardzo przyjemny mini park na przykład. Moja trasa ledwo co ową wioskę zahaczała ale gdy usłyszałem odgłosy ze sceny postanowiłem skierować się w ich kierunku.
W drodze na polanę, gdzie właśnie odbywały się aukcje i postawiona była scena, musiałem przejechać ulicą gdzie wystawione były rzeźby dopiero co wystrugane z drewna. Muszę przyznać, że mają panowie talent, z chęcią postawiłbym sobie takie cudo na działce. Zacząłem żałować, że nie było mnie tu wcześniej gdy wióry leciały kilogramami.
Podoba mi się fakt, że browar Raduga postanowił zmienić kształt etykiet. Jajo zawsze kojarzyło mi się z paździerzem i taniością... a jak już pisałem przy poprzednim ich piwie malunki mają bardzo fajne. Styl, kreska i kolorystyka łączy w jakiś sposób każde ich piwo zachowując unikatowy wygląd dla każdego z osobna. W dodatku mam słabość do tego typu obrazków, co zrobisz. Jedyny mankament to słabo nałożony klej, z drugiej jednak strony łatwo będzie ją odkleić. Gdy nalałem piwo do szklanki zdziwiłem się lekko, nie spodziewałem się aż tak ciemnego wita. Ciemnobrunatny kolor nie miał prawa być klarowny, szczególnie po tych wertepach leśnych. Piana utworzyła się dość ładna, była zbita i wysoka. Niestety szybko zaczęła opadać pozostawiając jednak spore ślady na szkle. Jest coś magicznego i zabawnego w wyglądzie ciemnego wita trzeba przyznać.
Jak panowie uzyskali takie dziwadło? Ano dodali po prostu słodu czekoladowego. Z chmielem też trochę zaszaleli, do kotła wrzucili nowofalowego Wakatu wprost z Nowej Zelandii. Oprócz tego warte uwagi są jeszcze kolendra i skórka pomarańczy. Aromat jest przepiękny, rześki i co chyba najbardziej zaskakuje... witbierowy! Wszechobecna cytrusowość, wyczuwalna skórka pomarańczy delikatnie doprawiona kolendrą, tutaj należą się brawa za wstrzemięźliwość. Dobrze wszyscy wiemy jak zazwyczaj kończy się u nas dodawanie tej przyprawy, albo jej w piwie w ogóle nie czuć albo jest tak mocna, że zabija wszystko inne. Tutaj jest wyraźna ale przede wszystkim subtelna. Najbardziej zadziwiająca jest jednak czekolada. Ta lekko palona czarnulka bardzo dobrze komponuje się z cytrusowością wita, aż dziwne, że więcej browarów o tym nie pomyślało. Czekolada jest intensywna ale trzyma się zaraz za witbierowymi zapaszkami, nie chce im wchodzić w drogę bo to w końcu one powinny grać pierwsze skrzypce. Intensywność aromatu też całkiem spoko, można się nim cieszyć praktycznie do końca picia. W smaku to samo pozytywne zaskoczenie, palona czekolada idealnie wkomponowuje się w cytrusowe orzeźwienie. Jest dodatkiem "na miarę naszych możliwości! Tą czekoladą otwieramy oczy niedowiarkom!" Piwo jest cholernie pijalne i sesyjne. Soczysta pomarańcza, delikatnie przyprawiona z lekkim kwaskowatym zacięciem. Tutaj skojarzenia z limonką. Goryczka dość niska o profilu powiedzmy, że grapefruitowym. Finisz to skórka od pomarańczy z delikatnym pieprzem. Całość nie jest też jakoś mocno słodka. Powiedziałbym , że jest to idealny kompromis pomiędzy słodyczą, kwaskiem i gorzką czekoladą. Wysycenie średnie, spodziewałem się wyższego ale nie przeszkadza mi to w żaden sposób. Cholernie przyjemne i zaskakujące piwo, jedno z lepszych jak narazie w tym roku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz