Kolejny dzień i kolejna degustacja z szuflady. Zacznijmy może od jakże ważnego pytania: cóż to może być ten underground? Nigdy nie słyszałem o takim stylu a Pinta mnie tu wciska butelkę owego mocarza gdy na dworze ciepło i słońce smaży aż miło… Prawda jest taka, że nie istnieje coś takiego jak underground. Doszliśmy więc w końcu do momentu, gdy browar nie bawi się już tylko we własne interpretacje różnych styli piwnych ale także sam je tworzy.
Piwo zabrałem na grilla połączonego z grą w Talismana… nie ma to jak zacząć imprezę 9% monstrum. Alkoholizm? Gdzie?! Jak się jednak okazało na miejscu dobrze trafiłem z woltażem gdyż wieczór nie należał do tych najcieplejszych. Browar poleca Niedobitego do, między innymi, krwawego steku więc karkówka z grilla się powinna też nadać (takie polskie, plebejskie spłaszczenie food pairingu).
Niedobity to dziwna nazwa. Osobiście kojarzy mi się z nieudanym eksperymentem, który po prostu nie chciał umrzeć mimo usilnych starań piwowara. Podobne skojarzenia wymusza etykieta, wywołuje dość niepokojące emocje trzeba przyznać. Mimo dziwnych skojarzeń prezentuje się całkiem dobrze. Jedyny problem to... "Stefan Król" ? Naprawdę? [suchar_alarm]. Nie inaczej jest z piwem w szkle. Klarowne, dość ciemne. Powiedzmy, że kolor przypomina rubinowy ale tak nie do końca. Wydaje się dość tajemniczy, z domieszką odcienia dojrzałej śliwki węgierki. Piana wysoka ale szybko redukuje się do kożucha. Pozostawia za to ładną koronkę na ściankach.
Już aromat zwiastuje zakłopotanie ale i pewne zainteresowanie tym co będzie dalej. Z początku wydawało mi się, że wyczuwam dziwną wędzoność ale szybko poukładały mi się zmysły i okazało się, że jest to nic innego jak zapach starego drewna (nie mylić ze zbutwiałym). Do tego kompot ze śliwek, którego nikt nie chciał w młodości pić przy okazji niedzielnego obiadu u babci. Jakieś przyprawy też się znajdą, głównie wanilia i chyba imbir. Po ogrzaniu wychodzą też lekkie perfumy lecz do samego końca prym wiedzie drewno z kompotem. Od samego wąchania ma się dziwne uczucie, że lekkie to nie będzie, mimo tego... spodobał mi się ten aromat.
W smaku jest podobnie z tym, że wanilia przybrała znacząco na sile i dołączyła do niej lekka guma balonowa. Wyraźny kompot z delikatnie wędzonych śliwek nadal naciera z siłą babciną mówiącą "Jeszcze jeden kęs wnusiu!" z tym, że teraz mi to jakoś bardziej smakuje szczerze mówiąc. Drewno zrobiło się jeszcze starsze i może już trochę zwilgotniałe. Dodaje to swoistego efektu piwnicznego który... intryguje. Goryczka średnia do niskiej, dominuje nad nią swoista cierpkość. Żeby tego było mało mamy jeszcze imbir, buszujący gdzieś w tylnym rzędzie. Finisz to już delikatniejsza wersja całości z lekkim alkoholem, nie jest on jednak natarczywy ani nieprzyjemny. Piwo definitywnie poszło w słodszą stronę ale jego piwniczna/grobowa strona wydaje się lekko normować ten stan. Dość treściwe, powiedzmy, że czułem się delikatnie pełny po nim. Wysycenie duże, zbyt wysokie jak na taki eksperyment według mnie. Całość trochę przypomina belgijskiego quadrupla ale na kompletnie innym poziomie fantazji piwowara. Ciężkie ale intrygujące piwo, cieszę się, że miałem okazję je wypić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz