W ostatni piątek mieliśmy okazję świętować Międzynarodowy Dzień Piwa. Tak, 7 sierpnia a nie tak jak większość naszych krajanów myśli 5. Od bodajże 2012 roku obchodzimy to piękne święto w każdy pierwszy piątek sierpnia. Znalezienie tej informacji zajęło mi trzy minuty ale najwidoczniej nawet „dziennikarze” wybiórczej nie mają tyle czasu aby sprawdzić czy ich artykuły są zgodne z prawdą…
Jak wiecie mam ostatnio mały problem z zębem ale jak się okazało przy powolnym sączeniu nic mi nie doskwiera. Pojechałem sprawdzić zatem jak się ma woda w jeziorze. Gdy dotarłem do jednej z często odwiedzanych przeze mnie plaż załamałem ręce. Ktoś postanowił wyciąć większość drzew zaraz przy niej. Zamiast nich dosypali piasku aż po ścieżkę rowerową. Jak to zwykle bywa w naszym kraju znalazło się paru Januszy, którzy zagrabili ową ścieżkę dla siebie. W takich przypadkach przechodzę od razu do czynów, nie zwracając uwagi na opiekane golonki odpoczywające przed kołami mojego roweru. Zadziwiające jaki refleks mają niektórzy mimo swojej tuszy. Opuściłem to stado trzody chlewnej i pojechałem szukać spokojnej zatoczki do lasu, o tej porze kładki rybaków powinny być wolne przecie.
Dojechałem w końcu do takowej, co najlepsze znajdowała się w
idealnym, zacienionym i cichym miejscu. Trzeba było się zamoczyć aby się na nią
dostać co tylko dało mi pretekst do poleżenia w wodzie przez parę minut. W taką
pogodę moje spodenki rowerowe wyschły w pięć minut. Przelałem piwo
do szkła i z niesmakiem stwierdziłem, że etykieta mi zamokła. Nadruk bardzo
ładny i w stylu Radugi ale nad papierem mogliby popracować. Wystarczy trochę
wody i zaczyna wyglądać jak tani papier toaletowy, w dodatku bardzo szybko się
marszczy. Samo piwo ma złotawy kolor, coś jak taka lekko blada pomarańcza,
bardziej opalizujące niż zmętnione. Piana ma spory problem, niby rośnie dość wysoka ale
szybko opada pozostawiając marny kożuch i drobną koronkę.
Trawiaste piwo od Radugi ma cholernie mocny i wyrazisty
aromat, nawet po ogrzaniu. Słodkie tropiki szaleją, głównie pod postacią mango
i jeżeli się nie mylę ananasów. Cytrusy nie pozostają w tyle i dorzucają swoje
trzy grosze, w tej roli rześka i cholernie przyjemna limonka, której siła
rośnie w miarę picia. W tle bardzo fajnie dopełniają wszystko nuty pszeniczne.
Aromatyczne cudo uwierzcie mi, takiej limonki jeszcze nie spotkałem w piwie.
Bardzo ucieszył mnie fakt, że mimo słodyczy w aromacie piwo okazało się dość wytrawne w smaku. Od samego początku góruje cytrusowość współgrająca z akcentami zbożowymi. Znowu daje ostro popalić ta specyficzna limonka, która prawdopodobnie jest efektem dodania do piwa trawy cytrynowej. Kwaskowatość też na poziomie wyższym niż w większości wheatów co mi akurat bardzo podpasowało ale niektórzy mogą mieć z tym problem. Goryczka dość niska ale raczej mieści się w widełkach stylu. Jest lekko ziołowa i właśnie taki posmak pozostaje na finiszu wraz ze złagodzoną już kwaskowatością. Nagazowanie na prawilnym, dość wysokim poziomie (prawie, że musujące). Mocno pijalne i orzeźwiające aczkolwiek przydałaby się jednak delikatna słodka kontra, wystarczyłaby nawet mała namiastka tropików z aromatu. Mimo tego cholernie dobre piwo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz