Jak zapewne wiecie nie należę do osób hejtujących browary pana Jakubiaka. Mam dość sentymentalne podejście do Ciechana bo to dzięki piwom z tego właśnie miejsca zacząłem się powoli uwalniać z uścisku koncernowych macek. Nie raz przekonałem się jak bardzo piwna blogosfera jechała piwo, które według mnie było co najmniej pijalne. Taka odwrotna sytuacja do na przykład tego co się dzieje przy okazji wypuszczenia kolejnego nowego piwa przez Doctor Brew.
Browar w Bojanowie nie raz pokazał, że potrafi uwarzyć wyśmienite piwo. Tutaj na pewno na wyróżnienie zasługuje Maorys, który też nie uchronił się od pewnej fali krytyki ze strony internetów. Ja rozumiem, że polski craft nie należy do najstabilniejszych ale czasami odnoszę wrażenie, że hejtuje się piwo nie przez to jak smakuje ale gdzie zostało uwarzone. Dlatego kupiłem ostatnio Black Abbey od Doktorków, na nie jednak musi nadejść odpowiednia chwila.
Etykieta utrzymana w bojanowym stylu. Oczywiście tym nowocześniejszym jak to miało miejsce także przy Maorysie. Bardzo ładny nadruk, grafik też nie nawalił. Słońce trochę na styl indyjski jeżeli się nie mylę. Jedyny problem to słabo przyklejony papier, nie dość, że odchodzi to jeszcze jest mocno pomarszczony. Piwo wygląda za to prawidłowo, złote, iście pomarańczowe nawet bym rzekł. Lekko zmętnione z dość wysoką pianą i co mnie zaskoczyło bardzo, nie znikła ona w pięć sekund (piwa z BRJ są z tego znane). Żywot ma średniej długości ale pozostawia dość ładny lacing.
Zabrałem Somero na działeczkę, tym razem nie swoją. Dobry starter do wieczornego grilla, lekkie i z mniejsza ilością alkoholu. Powinno być rześkie i sesyjne... no właśnie, powinno. Już przy pierwszym zaciągnięciu nosem coś mi nie pasowało. Aromat okazał się cholernie słaby, ledwo co wyczuwalny. Mamy lekki zapach owoców tropikalnych... przykryty solonymi warzywami, tutaj w głównej roli gotowany kalafior z zestawu "rodzinny obiad u teściowej". Jakby tego było mało, po lekkim ogrzaniu wychodzi też kiszona kapusta. Nawet sobie nie wyobrażacie jak się cieszę, że trzeba się ostro nawciągać żeby cokolwiek wyczuć.
W smaku jest jeszcze gorzej. Kompletny brak ciała, nawet jak na dziesiątkę, tylko potęguje uczucie wodnistości. Dość niskie wysycenie też nie pomaga zbytnio. Jakby to Wam opisać najprościej... piliście na pewno kiedyś wodę z cytryną co nie? Właśnie tak smakuje to piwo z bardzo naciąganą, ledwo co wyczuwalną cytrusowością. Dodajmy do tego marginalną goryczkę i kompletnie wodnisty finisz i mamy cały obrazek. Z jednej strony trzeba się cieszyć, że wad z aromatu nie ma ale z drugiej... prawie to samo mam w kranie. Maorys to to nie jest, tym bardziej Jankes z pierwszej warki. Cóż to się najgorszego stało?
BRJ jak każdy koncern dojrzał do robienia atrap piwa w różnych ciekawych stylach
OdpowiedzUsuńR.I.P