Na pewno większość z Was zna gównoburzę, która trzyma się Doctor Brew już jakiś czas i nie chce ich zostawić w spokoju. Sprawa, zwyczajowo przeze mnie nazwana „Kopyr vs reszta blogerów” obiła się chyba każdemu o uszy. W skrócie chodzi o to, że Tomek ocenia zazwyczaj dość dobrze piwa z w/w browaru a większość pozostałych blogerów jedzie po nich jak po burej… no.
Dodajmy do tego fakt, iż Pan Kopyra degustuje owe piwa we współpracy z browarem i mamy piękny hejt wprost z najczarniejszych zakątków internetu. Ja się wypowiadać nie będę co do owego sponsoringu, a przynajmniej nie na trzeźwo. Biorąc pod uwagę moje wpisy na blogu nie podpadli mi za bardzo a ich premierowa Molly IPA była wręcz wyśmienita... tylko ile to miesięcy temu było. Natrafiłem na parę wpadek ale głównie przy okazji pub crawla, np podczas WFDP. Trzeba jednak dorosnąć i stawić czoło prawdziwym problemom polskiego craftu. Sprawdźmy więc dzisiaj kto tak naprawdę potrzebuje leczenia.
Etykieta jakoś nieszczególnie zachwyca, ale też nie odstrasza. Nie wiem co ma ten malunek oznaczać (zapewne nic), ale Doktorzy już nas zdążyli przyzwyczaić do tego szablonu na ciemnym tle więc powiedzmy, że jest ok. Jeżeli chodzi o sam wygląd piwa mam dość mieszane uczucia. Piana tworzy się skąpa i nie potrafi się utrzymać przy życiu. Kolor też jakiś taki… niby widać czerwonawe refleksy pod światło ale całość jest cholernie mętna i bardziej niż miedź przypomina błoto. Dałem piwu czas na odstanie więc tym bardziej mnie to dziwi.
Zacznijmy jak zwykle od aromatu. Intensywnością nie grzeszy, można mu nawet zarzucić, że jest dość słabo wyczuwalny. Tyle dobrze, że nie znika całkowicie po trzech łykach. Na pierwszym planie... Ameryka, tropiki i to dość słodkawe. Potem mamy długo, długo nic aż w końcu pojawiają się resztki mlecznej czekolady. Tyle z wątpliwych plusów bowiem do wesołej gromadki dołączają lakier do paznokci i cholernie sztuczna słodycz, coś jak obrzydliwe cukierki po taniości. Martwi mnie ten aromat. Pomijając wady jest on zwyczajnie w świecie chmielowy a nie o to chodzi w tym stylu przecie.
W smaku jest… cholernie płytkie i jednowymiarowe. To coś ma niby 16% ekstraktu? Nie rozśmieszajcie mnie. Uczucie wodnistości pojawia się praktycznie na każdym etapie picia. Jednoznacznie kojarzy mi się z rozwodnioną Colą (przez specyficzną, powiedzmy, że karmelową słodycz) z dodatkiem taniego wyrobu czekoladopodobnego. Co ja piję do cholery?! Goryczka znikoma, pestkowa, mimo słabej intensywności odpychająca. Finisz to już mokra szmata do ścierania podłogi. Całość jest przegazowana i zadziwiająco cierpka… To piwo jest straszne, nudne i obrzydliwe zarazem. Długo się zastanawiałem nad sensem wrzucania go na bloga bo dołączę w ten sposób do całego grona doktorowych hejterów. Większości nie podobało się to, że bardziej przypominało black IPA ale ja bym taki stan rzeczy przyjął w tym momencie z otwartymi ramionami. Na koniec postanowiłem sprawdzić oceny na Ratebeer i jeszcze bardziej się zdziwiłem... może jednak miałem felerną butelkę po prostu?
A może po prostu DB mają wiernych followerów na RB? ;)
OdpowiedzUsuńPiłem z kija. D***** nie urwało, ale całkiem dobrze się piło. W smaku mocno kojarzyło mi się z pumperniklem.
OdpowiedzUsuńz kija jest _duzo_ lepsze niz z butelki, porownywalem w odstepie co prawda kilku dni, ale roznica, zwlaszcza w intensywnosci i zlozonosci spora. NIemniej lakieru do paznokci ani tu ani tu nie uswiadczylem na szczescie, ale na szczescie nie jestem tym... no... sensorykiem :)
OdpowiedzUsuńJa też nie jestem sensorykiem, ale taką ilość każdy by wyczuł ;x
Usuńczyli tradycyjna przypadlosc polskiego kraftu: nierowne butelki :/
Usuń