Co ma wisieć nie utonie jak to mówią, w tym przypadku co zostało wrzucone do kopii roboczych nie zostanie tam na zawsze. Pierwszy raz piłem to piwo w czerwcu tego roku. Z tego co pamiętam wrzuciłem Wam nawet na facebooka moje żale, jak to się ciężko robi zdjęcia takim etykietom. Problem okazał się być większy, jakoś nie miałem czasu i chęci robić wpisu bo... szczerze, to już nie pamiętam.
Nadarzyła się jednak okazja do nadrobienia zaległości, w sklepach pojawiła się bowiem kolejna warka tego mleczno-owsiankowego stoutu. Chociaż... nie jestem tak do końca pewien. Może są to resztki z pierwszej? Warto nadmienić, że jest to kolejne piwo polskich rzemieślników warzone we współpracy z zespołem muzycznym (jak np. wcześniejszy Behemoth od Peruna). Czy coś się zmieniło? Czy moje zapiski będą potrzebowały korekty?
Z chęcią rzuciłbym czymś ciężkim w osobę, która zaprojektowała tę etykietę. Do samego logo nie mam nic, jest to w końcu znak rozpoznawczy zespołu. Chodzi mi o rodzaj papieru z jakiego została wykonana etykieta, mój aparat krwawił gdy próbował zrobić jej zdjęcie. Tak lustrzanego materiału dawno nie widziałem. W szkle piwo wygląda całkiem spoko, jeżeli oczywiście nie będziemy brali pod uwagę znikomej piany (koronkę pozostawia za to bardzo ładną). Całość czarna, nieprzejrzysta, lekko zmętniona. Muszę przyznać, że nawet mi się podoba bez tej piany w musztardówce Artezana.
Jak wiecie uwielbiam stouty, każdego rodzaju. Jeżeli chodzi o ten styl nie może być taryfy ulgowej. Jeżeli jest do rzeczywiście nowa warka to muszę napisać, że Kraftwerk potrafi utrzymać stałą jakość swojego produktu... tylko czy to akurat dobrze? Aromat jest cholernie słaby, ledwo co wyczuwalny. Ciemne słody, trochę mlecznej czekolady i... nic więcej w sumie. Nie polecam też jakoś szczególnie doszukiwać się innych rzeczy. Przy intensywnym wąchaniu do głosu dochodzi mokra szmata.
W smaku Oberschlesien jest zgoła inny na szczęście. Początek może wydawać się trochę nijaki ale bardzo szybko do głosu dochodzi palona kawa, goddamn... nawet lepiej, całe ziarna palonej kawy, które zaczynają się rozpadać dopiero w ustach. Aż musiałem ponownie sprawdzić etykietę czy to przypadkiem nie jest rasowy coffee stout. Gdzieś dalej pojawia się też delikatna nuta laktozowa (mleko). Coś na miarę mocnego espresso z mlekiem... dziwne, nie? Czekolady raczej nie ma, no chyba, że ją kawa zamordowała. Płatków owsianych nie wyczuwam ale i tak zrobiły robotę. Piwo jest treściwe ale też bardzo aksamitne w odczuciu, średnie wysycenie (idealne wręcz) również pomaga. Goryczka marginalna, mogłaby bardziej zaznaczać swoją obecność ale tragedii nie ma. Finisz niestety nie trzyma poziomu i okazuje się być słaby i nijaki. Smakowo powiedziałbym, że jest "kawowy". Szkoda, stout pokroju pysznego, mocnego espresso przeistoczył nam się w zwykła lurę. Jest potencjał, wydaje mi się, że druga warka jest o ciut lepsza jednak (mniej lurowata).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz