Większość z Was zna mnie i moje podejście do przesadnego chmielenia wszystkiego co zawiera w sobie słody (szczególnie jeżeli chodzi o amerykańskie chmiele). Łatwo więc jest wyciągnąć prosty wniosek, iż nie przepadam za single-hopami. Otóż... nic bardziej mylnego. Jedne z lepszych piw amerykańskiej piwnej rewolucji, w moim mniemaniu, to właśnie single hopy. Weźmy taką Citrę na przykład, potrafi zdziałać cuda jeśli jej inny chmiel nie przeszkodzi.
Oczywiście ta metoda chmielenia nie zawsze wychodzi... smacznie. Niektóre gatunki są po prostu nudne. Zastanawiałem się chwilę który z polskich browarów jest znany z single hopów i do głowy przychodzi mi tylko Doctor Brew. Jeżeli mnie pamięć nie myli AleBrowar też kiedyś próbował wypuścić taką serię ale coś im się odechciało po dwóch piwach. Zauważyłem też zupełnie przypadkiem, że brakuje takich piw na blogu (chyba, że tagowanie poknociłem) więc trzeba coś z tym zrobić.
Browar Wrężel pokazuje, jak zachwycić oko etykietą, na której praktycznie nic nie ma. Mocny kolor przewodni, kontrastowe tło z wyblakłą pieczęcią i wyraźną nazwą browaru nie jest czymś odkrywczym, ale wygląda schludnie i przyciąga klienta do siebie. Bardzo fajnym zabiegiem jest biały pasek na spodzie etykiety z nazwą stylu. Jakość papieru też robi swoje, o firmowym kapslu nie wspomnę nawet. Co do koloru samego piwa okazał się on bardzo przyjemny. Coś jakby opalizująca sztabka złota... gdyby złoto było przezroczyste oczywiście. Piana ładnie urosła i była w większości drobnopęcherzykowa. Żywot miała średni ale pozostawiła całkiem spore ślady na szkle wraz z ładnym kożuchem.
Aromat zdaje się być bardzo przyjemny aczkolwiek intensywnością nie grzeszy. Cytrusy, trochę słodkich owoców gdzieś z tyłu i żywica, która pięknie wszystko skleja w całość. 7% alkoholu w ogóle nie czuć, ładnie go ukryli. Wszystko byłoby wspaniałe gdyby nie jeden szczegół, po dość mocnym ogrzaniu wychodzi też lekka... cebula. Szkoda, polecam nie zwlekać z piciem.
Już przy pierwszym łyku czuć, że Simcoe od browaru Wrężel (wy też ciągle wymawiacie "wrężeł"?) jest przyjemnie treściwe. Niby człowiek czuje te 16,5° ekstraktu ale jednocześnie całość jest orzeźwiająca i mocno pijalna. Po części pomaga w tym na pewno dość wysokie nagazowanie. Smakowo też jest niczego sobie, mocna cytrusowość (ale ciężko wyróżnić jakiś poszczególny owoc) i wszędobylska żywica to główni aktorzy tego przedstawienia. Do tego ambitny statysta pod postacią fajnej słodowości, która trzyma się na dystans co by nie spieprzyć występu chmielowi i nie przeszkodzić za bardzo pijącemu swoją słodyczą. Goryczka prawilna, mocna i wyrazista o profilu grapefruitowym. Finisz za to jest cholernie dziwny. Z początku bardzo fajnie przechodzi z goryczki w lekki posmak grapefruitowy ale pojawia się też mało przyjemny akcent tytoniowy. Podsumowując jest to całkiem dobre piwo, które mimo zauważalnych wpadek pije się bez grymasów na twarzy.
Oczywiście ta metoda chmielenia nie zawsze wychodzi... smacznie. Niektóre gatunki są po prostu nudne. Zastanawiałem się chwilę który z polskich browarów jest znany z single hopów i do głowy przychodzi mi tylko Doctor Brew. Jeżeli mnie pamięć nie myli AleBrowar też kiedyś próbował wypuścić taką serię ale coś im się odechciało po dwóch piwach. Zauważyłem też zupełnie przypadkiem, że brakuje takich piw na blogu (chyba, że tagowanie poknociłem) więc trzeba coś z tym zrobić.
Browar Wrężel pokazuje, jak zachwycić oko etykietą, na której praktycznie nic nie ma. Mocny kolor przewodni, kontrastowe tło z wyblakłą pieczęcią i wyraźną nazwą browaru nie jest czymś odkrywczym, ale wygląda schludnie i przyciąga klienta do siebie. Bardzo fajnym zabiegiem jest biały pasek na spodzie etykiety z nazwą stylu. Jakość papieru też robi swoje, o firmowym kapslu nie wspomnę nawet. Co do koloru samego piwa okazał się on bardzo przyjemny. Coś jakby opalizująca sztabka złota... gdyby złoto było przezroczyste oczywiście. Piana ładnie urosła i była w większości drobnopęcherzykowa. Żywot miała średni ale pozostawiła całkiem spore ślady na szkle wraz z ładnym kożuchem.
Aromat zdaje się być bardzo przyjemny aczkolwiek intensywnością nie grzeszy. Cytrusy, trochę słodkich owoców gdzieś z tyłu i żywica, która pięknie wszystko skleja w całość. 7% alkoholu w ogóle nie czuć, ładnie go ukryli. Wszystko byłoby wspaniałe gdyby nie jeden szczegół, po dość mocnym ogrzaniu wychodzi też lekka... cebula. Szkoda, polecam nie zwlekać z piciem.
Już przy pierwszym łyku czuć, że Simcoe od browaru Wrężel (wy też ciągle wymawiacie "wrężeł"?) jest przyjemnie treściwe. Niby człowiek czuje te 16,5° ekstraktu ale jednocześnie całość jest orzeźwiająca i mocno pijalna. Po części pomaga w tym na pewno dość wysokie nagazowanie. Smakowo też jest niczego sobie, mocna cytrusowość (ale ciężko wyróżnić jakiś poszczególny owoc) i wszędobylska żywica to główni aktorzy tego przedstawienia. Do tego ambitny statysta pod postacią fajnej słodowości, która trzyma się na dystans co by nie spieprzyć występu chmielowi i nie przeszkodzić za bardzo pijącemu swoją słodyczą. Goryczka prawilna, mocna i wyrazista o profilu grapefruitowym. Finisz za to jest cholernie dziwny. Z początku bardzo fajnie przechodzi z goryczki w lekki posmak grapefruitowy ale pojawia się też mało przyjemny akcent tytoniowy. Podsumowując jest to całkiem dobre piwo, które mimo zauważalnych wpadek pije się bez grymasów na twarzy.
Czy takie szkło posiada jakąś specjalną nazwę, pod którą można go szukać?
OdpowiedzUsuńTak, to Hamburg :)
UsuńDzięki, kurde ale widzę, że ciężko to zdobyć...
Usuń