Wszyscy wiemy, że śledzik lubi pływać. Jak to jednak zwykle bywa różni ludzie mają różne zrozumienie tego pięknego, słowiańskiego powiedzonka. Najbardziej znany jest sposób zalewania śledzika doustnie trunkiem wysokoprocentowym zwanym potocznie wódką. Jak wiecie gardzę tym alkoholem więc takie podejście mi się zbytnio nie podoba.
Z pomocą przychodzi browar Piwoteka, który zrobił coś, z czego do teraz potrafiliśmy tylko żartować. W rzemieślniczym światku zwyczajem było mawiać, że w crafcie to chyba jeszcze tylko śledzi nie dodali do piwa. W życiu bym nie powiedział, że jakiś piwowar pokusi się o użycie ryby w praktyce. Co prawda mamy już stouty ostrygowe ale jakoś tak... śledź? Tak na marginesie to właśnie takie warzenie jest dla mnie czymś twórczym. Szukanie składników, które wzbogacą piwo a wcześniej rzadko kto ich używał (dobry w tym jest browar Kingpin). Dopieprzyć chmielu bez umiaru to każdy browar potrafi.
Etykieta w stylu piwotekowym, co jest jednak najciekawsze to kontra. Chłopaki podeszli luźno do tego stouta śledziowego i polecają np bardzo wdzięczne szkło do picia... słoik. Jest też parowanie jedzenia z piwem, polecają między innymi śledzia w śledziach. Trunek w szkle jest czarny, bez jakichkolwiek prześwitów. Podczas nalewania wydawał się być dość klarowny. Zdobi go ładna, lekko beżowa piana, która w większości jest drobnopęcherzykowa. Żywot ma średni, ale nie jestem pewien czy jej po prostu wiatr na działce nie zaszkodził. Mimo tego koronkę pozostawia zacną.
Aromat na pewno nie jest mocna stroną tego piwa. Intensywność bardzo niska, trzeba się ostro nawąchać aby wyczuć wszystko co ma do zaoferowania. Prym wiedzie paloność, taka sucha, popiołowa. Zaraz za nią lekka mieszanka kawy z czekoladą i może jakieś owsiane nuty. Śledzi nie wyczuwam, jest za to lekka wędzoność. Dałem mu się mocno ogrzać, miałem nadzieję, że wyjdą jakieś nuty rybne i w sumie się nie zawiodłem. Pojawił się bardzo delikatny zapach świeżych owoców morza, jak na targu rybnym. Był on jednak mocno ukryty za typowo stoutowymi aromatami.
W smaku od razu da się wyczuć, że rybka lubi pływać. Podstawą nadal jest stout, mamy popiół, gorzkawą czekoladę i na dopełnienie kawę gdzieś z tyłu. Owoców jako takich nie wyczuwam, całość wydaję się mocno wytrawna. Przez bardzo krótki moment, zaraz przed uderzeniem goryczy pojawia się też wędzonka. Goryczka stanowcza i wyraźna aczkolwiek wątpię, żeby miała te 50 IBU. Profil ma palony, idealnie wpasowała się w inne smaczki. Przez cały czas towarzyszy nam delikatna sól, która trochę nabiera na sile przy finiszu. Ten jest wyraźne spalony, z elementami gorzkiej czekolady i... wędzonej makreli. W taki sposób ujawnił nam się śledzik, a przynajmniej mi osobiście się tak skojarzył. Wysycenie średnie do niskiego, bardzo pasuje. Jeżeli chodzi o treściwość to bardziej bym powiedział, że jest to jakaś 11-12 niż 14. Nie jest jednak w żadnym wypadku wodniste tylko po prostu pijalne. No i co? Nie taki śledzik straszny. Na pewno znajdzie się paru takich, co będą płakać, że za mało tej ryby w piwie ale jak dla mnie jest to bardzo dobre, subtelne podejście do tematu. Musze w przyszłości spróbować jakiegoś ostrygowego stouta co by sobie porównać intensywność owoców morza.
PS: nie polecam pić tego piwa przed randką. Mimo delikatnych odczuć śledziowych przez konsumującego woń ryby pozostaje i ktoś może stwierdzić, że nie myliśmy zębów od jakiegoś tygodnia.
www.piwoteka.pl / Gdzie wypijesz?
Nie wytrzymałem, na drugi dzień wypiłem drugą butelkę. Tym razem w polecanym szkle. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz