Znacie ten żart o dwóch kotach na pustyni? Podobnie ja się czasami czuję w tej kuwecie zwanej światem craftu. Nie żeby to było coś złego, od dostatku głowa nie boli jak to mówią. Czasami zdarza mi się jednak być zakłopotanym gdy widzę browar, o którym nawet w najgorszych zakątkach internetu nic nie słyszałem.
Tak właśnie jest z browarem PiwoWarownia warzącym w Browarze w Szczyrzycu. Będąc ostatnio na poznańskich targach znajomi uświadomili mi, że takowy kontraktowiec w ogóle istnieje. Co wydało mi się zabawne ich stoisko znajdowało się zaraz przy Korebie i EDIm. Mimo tego zakupiłem butelkę ich single hopa, który tak na marginesie miał całkiem dobre oceny tamtego dnia.
Jak zapewne zauważyliście już na początku możemy ustalić, że etykieta dziełem sztuki nie jest. Coś takiego na granicy pracy domowej z informatyki w liceum a zabawy dziecka clipartami w Wordzie. Lekka tandeta jak dla mnie, ale szczerze mówiąc nie każdy może mieć znajomego grafika w szafie lub studio designowe na wyciągnięcie ręki. Samo piwo wygląda niestety podobnie. Co prawda kolor ma całkiem fajny, powiedzmy że ciemna miedź, ale tyle syfu to ja już dawno nie widziałem. Drobinki chmielu (prawdopodobnie) fruwają jak chcą aby po chwili osiąść na dnie. Co najlepsze piwo stało cały czas w piwnicy. Piany praktycznie żadnej chodź próbowałem ją wymusić. No no, chyba umiejscowienie koło EDIego nie było pomyłką...
Z mniejszym już entuzjazmem zacząłem wąchać a tam... zdziwienie. Na początku myślałem, że wyczuwam syrop klonowy. Bardzo szybko jednak zmysły mi się nastawiły i wychwyciły cholernie mocną herbatę z miodem i cytryną. Dziwne i zarazem przyjemne bo całość nie wydawała mi się przesadnie słodka. Po lekkim ogrzaniu wyszedł nawet obiecany kokos, może nie tak mocny jakbym chciał ale zawsze.
W smaku jest lepiej, przynajmniej na początku. Znowu pojawia się herbata, tym razem z delikatną słodyczą i bardzo lekkimi cytrusami. Sam pijam earl greya bez cukru więc jak najbardziej mi to pasuje. Na drugim planie karmel, trochę taki niezdecydowany. Zyskuje na silę im bardziej piwo się nagrzeje co nieszczególnie mi się podoba. Jest też kokos, może i nie jakoś mocno intensywny, ale powiedzmy, że wyczuwalny. Goryczka bardzo wolno się zbiera i na pewno nie ma tych 70 IBU z etykiety. Ciężko jest mi określić jej profil, wydaje się być lekko łodygowa i może... delikatnie żywiczna? Finisz dość umiarkowany, cytrusowy ze specyficznym, zalegającym posmakiem w ustach (jak po mocnej herbacie). Największy problem mam jednak z samym ciałem tego piwa. Wysycenie jest cholernie niskie. Przy tym ekstrakcie człowiekowi wydaje się, że pije zadziwiająco gęstą wodę z kranu. Mimo ciekawych doznań smakowych ciężko mi było je skończyć (a pamiętajcie, że jestem miłośnikiem mniej nagazowanych piw). Jak się jednak łatwo domyśleć chmiel Sorachi Ace okazał się cholernie ciekawą przyprawą, z chęcią spróbowałbym go w trunkach innych rzemieślników.
Tak właśnie jest z browarem PiwoWarownia warzącym w Browarze w Szczyrzycu. Będąc ostatnio na poznańskich targach znajomi uświadomili mi, że takowy kontraktowiec w ogóle istnieje. Co wydało mi się zabawne ich stoisko znajdowało się zaraz przy Korebie i EDIm. Mimo tego zakupiłem butelkę ich single hopa, który tak na marginesie miał całkiem dobre oceny tamtego dnia.
Jak zapewne zauważyliście już na początku możemy ustalić, że etykieta dziełem sztuki nie jest. Coś takiego na granicy pracy domowej z informatyki w liceum a zabawy dziecka clipartami w Wordzie. Lekka tandeta jak dla mnie, ale szczerze mówiąc nie każdy może mieć znajomego grafika w szafie lub studio designowe na wyciągnięcie ręki. Samo piwo wygląda niestety podobnie. Co prawda kolor ma całkiem fajny, powiedzmy że ciemna miedź, ale tyle syfu to ja już dawno nie widziałem. Drobinki chmielu (prawdopodobnie) fruwają jak chcą aby po chwili osiąść na dnie. Co najlepsze piwo stało cały czas w piwnicy. Piany praktycznie żadnej chodź próbowałem ją wymusić. No no, chyba umiejscowienie koło EDIego nie było pomyłką...
Z mniejszym już entuzjazmem zacząłem wąchać a tam... zdziwienie. Na początku myślałem, że wyczuwam syrop klonowy. Bardzo szybko jednak zmysły mi się nastawiły i wychwyciły cholernie mocną herbatę z miodem i cytryną. Dziwne i zarazem przyjemne bo całość nie wydawała mi się przesadnie słodka. Po lekkim ogrzaniu wyszedł nawet obiecany kokos, może nie tak mocny jakbym chciał ale zawsze.
W smaku jest lepiej, przynajmniej na początku. Znowu pojawia się herbata, tym razem z delikatną słodyczą i bardzo lekkimi cytrusami. Sam pijam earl greya bez cukru więc jak najbardziej mi to pasuje. Na drugim planie karmel, trochę taki niezdecydowany. Zyskuje na silę im bardziej piwo się nagrzeje co nieszczególnie mi się podoba. Jest też kokos, może i nie jakoś mocno intensywny, ale powiedzmy, że wyczuwalny. Goryczka bardzo wolno się zbiera i na pewno nie ma tych 70 IBU z etykiety. Ciężko jest mi określić jej profil, wydaje się być lekko łodygowa i może... delikatnie żywiczna? Finisz dość umiarkowany, cytrusowy ze specyficznym, zalegającym posmakiem w ustach (jak po mocnej herbacie). Największy problem mam jednak z samym ciałem tego piwa. Wysycenie jest cholernie niskie. Przy tym ekstrakcie człowiekowi wydaje się, że pije zadziwiająco gęstą wodę z kranu. Mimo ciekawych doznań smakowych ciężko mi było je skończyć (a pamiętajcie, że jestem miłośnikiem mniej nagazowanych piw). Jak się jednak łatwo domyśleć chmiel Sorachi Ace okazał się cholernie ciekawą przyprawą, z chęcią spróbowałbym go w trunkach innych rzemieślników.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz