Gose, guze, guose, gouze... wszędzie Gose! Był niedawno taki okres w piwnym światku naszego pięknego kraju, że gdzie nie spojrzałeś tam opisy, omdlenia młodych niewiast i zachwyty nad stylem, który prawie, że wymarł kompletnie. Mowa tutaj o Gose, czyli lekkim, kwaśno-słonym piwie pszenicznym wprost z Lipska (czy też Goslar) w Niemczech.
Cała ta fascynacja zaczęła mi działać na nerwy... głównie dlatego, że nie mogłem dostać choćby jednej butelki (już nie ważne z jakiego browaru). Z pomocą (i butelczyną w dłoni) przyszedł Marek z browaru Piwoteka. W sumie... to ich interpretacja stylu zbierała właśnie najlepsze noty wśród polskich piwoszy, istny double win jak to mówią.
Piwoteka konsekwentnie trzyma się swojego szablonu na etykietach i chwała im za to. Ładne to i schludne, kontretykieta z resztą też. Czasami przesadzają z np polecanym szkłem, ale najwidoczniej taki mają specyficzny humor. Z chęcią zobaczyłbym na ich butelkach firmowy kapsel, patrząc na inne browary rzemieślnicze można stwierdzić, że przestaje to być rzeczą segmentu premium więc czemu nie? Samo piwo wygląda jak biszkopt, powiedzmy, że takie sobie wyblakłe złoto. Jest lekko mętne a piana... jest niestety tylko na początku. Biała czapa trzyma się cholernie krótko, szczerze mówiąc nie spodziewałem się tego bo urosła do fajnych rozmiarów i nie syczała zbytnio.
Spodziewałem się, że sól namiesza mocno, ale nie przypuszczałem, że aż tak bardzo jeżeli chodzi o aromat. Podstawą jest pszenica z bardzo delikatną kolendrą. Ramie w ramie maszeruję też sól kuchenna, która, na chłopski rozum, nie powinna tutaj pasować... a jednak. Zadziwiające jest też to, że nie psuje ona odbioru w żaden sposób. Zapach całości jest intensywny do samego końca dzięki czemu każdy będzie mógł się nadziwić do woli.
Ale chwila! Jest tego więcej. Dopiero w ustach odpala się prawdziwa petarda smakowa. Jest pszenica z kolendrą (dość delikatną) i lekki posmak chlebowy gdzieś z tyłu. Sama pszenica jest wyraźna, ale nie naciska zbytnio. Jak w bardzo fajnym, orzeźwiającym witbierze. Do tego kwaskowatość (przy tej warce użyto kwasu mlekowego), bardzo przyjemna, trafiająca idealnie w punkt i w pewnym stopniu zastępująca marginalną goryczkę. Dodaje pewnego rodzaju zadziorności do piwa. No i w końcu gwiazda wieczoru, która nie stara się zasłonić reszty. Wręcz przeciwnie, wspiera inne smaczki nie przykrywając ich kompletnie. Mowa tu oczywiście o soli. Ta pojawia się na samym początku, gdy piwo dotyka języka jak i na finiszu, wraz z delikatną kolendrą i cytrusami. Pozostawia po sobie mineralny posmak w ustach, który okazuje się być całkiem przyjemny, na swój sposób oczywiście. Piwo wydaję się lekkie i jest cholernie pijalne, ale porównałbym je bardziej do Bruce Lee. Niby niepozorny z wyglądu, ale jakbyś dostał od niego z kopa to byś się przez godzinę z podłogi nie mógł podnieść. Wydaję się idealne na rowerowe wypady, jest dobrze zbalansowane, zadziwiająco kruche i suche, ale z powodzeniem gasi pragnienie. Średnie do wysokiego nagazowanie także wspomaga pijalność. Coś mi mówi, że będzie to mój drugi najulubieńszy styl piwny, zaraz po stoucie oczywiście.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz