Wchodząc do piwnicy z zamiarem sprawdzenia stanu sprzętu do warzenia przypomniało mi się, że miałem gdzieś ukrytą siostrę (oj to nie zabrzmiało za dobrze) ostatnio wypitego przeze mnie stoutu z browaru Szpunt. Długo walczyłem ze sobą (jakieś 3 minuty) czy w ogóle jest sens zabierać ją na górę na małe randez-vous. Kolejne zdjęcie z fioletową ścianą w tle? "Co zrobisz, taki mamy klimat!" odpowiedział mój wewnętrzny alkoholizm.
Postawiłem w tle całe trzy książki, które mam akurat na stanie. Jakoś nie lubię trzymać w domu makulatury. Po przeczytaniu czegokolwiek pozbywam się tego od razu, niech ktoś inny ma frajdę za połowę ceny. Tak na marginesie ceny książek w ostatnich latach poszły cholernie w górę... potem się politycy dziwią, że statystyczny Polak czyta niecałą książkę rocznie. Ach ta nasza Cebulandia. Wracając do piwa, warto wspomnieć, że zdobyło ono brązowy medal w swojej kategorii na Poznańskich Targach Piwnych w tym roku.
Etykieta w podobnym stylu jak przy Night Wolfie, tym razem w klimatach japońskich, z Godzillą w tle. Mamy też troszku nowocześniejsze auto. Nie do końca mi się to podoba bo wolę klasyczne starocie na kółkach, ale oko przymknę, głównie przez sentyment do Skyline'a z NFS: Underground. Piwo okazało się być ciemniejsze niż je sobie wyobrażałem. Jest koloru złotego, po prostu. W dodatku jest średnio zmętnione, mimo przechowywania w lodówce. Śnieżnobiała piana okazała się być małym zawodem. Ładnie rosła podczas nalewania, ale bardzo szybko zaczęła opadać przy akompaniamencie dużych, pękających bąbli. Pozostał po niej tylko dziurawy kożuszek.
Aromat okazał się bardzo przyjemny. Przez to moje hejtowanie wszelakich ip-srip i omijanie ich szerokim łukiem zapomniałem już jak pięknie pachną amerykańskie chmiele. Cytrusy, cytrusy i jeszcze raz cytrusy (chociaż momentami przypominają bardziej te z witbiera). Mocne skojarzenia z pomarańczą, możliwe, że także przez dodanie do piwa skórek słodkiej pomarańczki. Do tego owocowa słodycz, którą ja definitywnie utożsamiam z liczi. Gdzieś z tyłu pałęta się też morela. Aromat może i nie jest hip hip hurra intensywny, ale daje radę i utrzymuje się przez większość picia.
W smaku zaczyna się od delikatnej podbudowy słodowej, lekko chlebowej nawet (heh, jakbym to wyjął z podręcznika BJCP). Bardzo szybko pałeczkę przejmują cytrusy, tutaj połączenie cytryny z grapefruitem z delikatną przewagą tej pierwszej. Jakoś szczególnie słodkie nie jest o dziwo. Jak na zawołanie wkracza goryczka. 55 IBU? Myślę, że etykieta się nie myli w tym przypadku. Gorycz nie jest mocarna lecz wyraźna i stanowcza. To wystarczy w white IPA. Profil ma cytrusowy, powiedzmy, że lekko grapefruitem trąci. Finisz prawie, że identyczny jak początek, delikatny chlebek z wyraźnymi cytrusami. Jedyną różnicą są przyprawy, których posmak pozostaje wraz z cytrusami tworząc lekko suche zakończenie. Wysycenie wysokie, pasuje idealnie. Treściwość średnia, jak najbardziej okej według mnie. Całość jest lekka (ale nie wodnista) i orzeźwiająca. Pije się szybko i z przyjemnością, kolejny przykład na to, że w Korebie da się uwarzyć dobre piwo. Według wielu ten styl to połączenie amerykańskiej IPA z witbierem. Nigami zaliczyłbym bardziej do tego pierwszego aczkolwiek jakieś tam akcenty belgijskie da się wyczuć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz