Kolaboracja, cóż za piękna i czasami nieoczekiwana rzecz. Oczy mi wyszły na wierzch gdy po raz pierwszy przeczytałem informację o wspólnym warzeniu Piwoteki (czyli browaru, który lubię) i Kraftwerka (stojącego po drugiej stronie barykady). W dodatku Double Trouble miał być ostatnim piwem Masona pod sztandarami tego pierwszego, trzeba było ten wynalazek dostać w swoje ręce za wszelką cenę.
Czego to się człowiek naczytał w internetach o tym piwie, o Jezu. Że niby słodkie, że nie da się tego pić, że w drugiej minucie słychać strzały... Jakoś specjalnie się tym nie przejmowałem jednak. Kocham stouty, lubię te mleczne tak samo jak lubię wszelakie eksperymenty (a 5% laktozy to jest eksperyment). Słodkość w piwie też mi jakoś szczególnie nie przeszkadza.
Etykieta w nowym stylu kraftwerkowym (a szkoda, wolałbym tę piwotekową). Mimo tego ładnie się prezentuje a sylwetka "diabeła" całkiem spoko kreską narysowana jest. Co mnie zraziło to umieszczenie logo obu browarów tak jakoś chamsko z przodu, jakby za wszelką cenę chcieli je wepchać na pierwszy plan. Samo piwo też ma pewne problemy z prezencją. Piana praktycznie nieistniejąca. Mocno wymuszona znikła w mgnieniu oka. W dodatku myślałem, że piwo będzie nieprzejrzyście czarne a okazało się klarowne z bardzo widocznymi, rubinowymi refleksami. Jak jakiś schwarzbier.
Dużo Wam o aromacie nie napiszę bo cholernie mało się w nim dzieje. Można nawet rzec, że go prawie nie ma. Niestety pierwsze co wchodzi w nozdrza to rozpuszczalnik i dopiero po nim słabiutkie słodowe nuty, które ciężko rozpoznać. W dodatku nie jestem pewien czy to nie jest zwyczajnie moja chęć doszukania się czegokolwiek.
Ohohoho... tutaj to dopiero będzie problem. Już po pierwszym łyku człowiek odczuwa dziwaczne mrowienie na języku. To prawda, że to piwo jest niewyobrażalnie słodkie, nawet jak na moją dość wysoką tolerancje na cukier w piwie. Niestety przypomina to bardziej spalone na węgiel mleczne ciągutki, zdrapywane kilofem z patelni. Nic więcej mi do głowy nie przychodzi... Goryczka może i jakaś tam się pojawia, ale jest cholernie nieprzyjemna, zalegająca i popiołowa jak z resztą cały finisz. I to nie jest taki delikatny popiół, który może podkreślić paloność stoutu... oj nie. Jest drapiący, agresywny i dziwaczny. Oczywiście cały czas towarzyszą nam te ohydne ciągutki. Double Trouble wydaje się być treściwe, ale w życiu bym nie powiedział, że jest gładkie czy też przyjemne (żeby nie pisać wodniste czasami). Wysycenie dość niskie, czyli poprawne. Niestety, kolaboracja za cholerę się nie udała. To co wydobyło się z butelki to jeden wielki i beznadziejny chaos. 5% laktozy nie wniosło upragnionej mleczności a po lekkim ogrzaniu wychodzi też gryzący alkohol.
----------
Styl: Imperial Milk Stout
Alk: 10% Obj.
Ekstrakt: 25% Wag.
IBU: b/d
Skład: słód (jęczmienny), laktoza, cukier kandyzowany, chmiel (Columbus), wanilia, drożdże S-04.
Do spożycia: 28.07.2016
Facebook Browaru
PS: przy okazji ostatnio złożonego zamówienia w sklepie Piwna Przystań dostałem gratis drugą butelkę tego stwora. Zobaczymy za parę miesięcy czy leżakowanie ma sens... według mnie nie bardzo.
EDIT 17.03.2017: O dziwo po roku alkohol schował się i już tak nie przeszkadza. Spalenizna nie jest drażniąca i całość naprawdę zaczęło przypominać stout. Taki słodki... do granic możliwości... po którym dostaje się zapaści i przebywa w śpiączce przez kolejny rok z przecukrzenia organizmu.
EDIT 17.03.2017: O dziwo po roku alkohol schował się i już tak nie przeszkadza. Spalenizna nie jest drażniąca i całość naprawdę zaczęło przypominać stout. Taki słodki... do granic możliwości... po którym dostaje się zapaści i przebywa w śpiączce przez kolejny rok z przecukrzenia organizmu.
Czyli nazwa piwa trafiona w dziesiątkę?
OdpowiedzUsuń