W ostatnim wpisie rowerowym dość mocno narzekałem na pogodę. Ktoś mnie chyba wysłuchał tam na górze i od jakiegoś tygodnia mamy pogodę tak zacną, że aż żal nie wyjechać w teren. W dodatku na ten weekend szykuję się pierwszy maraton MTB w tym roku... trzeba chociaż trochę formy złapać bo łatwo nie będzie (prawie 60km po lasach).
Dzisiejsza trasa okazała się być bardzo spokojna. W dodatku podzieliłem ją na dwie części gdyż zrobiłem sobie dość długą przerwę przed powrotem. I to nie tylko na wypicie piwa. W słuchawkach nowości, na przykład: Our Last Night - Prisoners.
Piwo zakupił mi w samym browarze znajomy z pracy, jeździ w tamte okolice dość często. Śmieszna historia: podobno pan który sprzedawał butelki szybko się uciszył jak usłyszał, że to dla piwnego blogera. Wszyscy chyba pamiętamy fochy i zgrzyty jakie powstały kiedyś pomiędzy Ursą a blogerami/hurtowniami? No nic, ruszajmy w drogę.
Wiosna! Pozostanie już z nami na stałe chyba. Ilość zjedzonego białka podczas pedałowania przekracza normy więc można ze spokojem stwierdzić, że robactwo obudziło się na dobre. Tak samo kwiaty, ogródki działkowe (tak, już zasadziłem na swoim poletku nowe sadzonki chmielu) i drzewa, aczkolwiek te ostatnie trochę się ociągają jeszcze.
Zawsze jak zajeżdżam do Łagowa (tzw perły ziemi lubuskiej) boli mnie jedna rzecz. Owszem miasteczko jest sukcesywnie odnawianie, ale główna atrakcja powoli przeistacza się w ruiny. Chodzi mi oczywiście o zamek i jego okolice. Co roku zdarzają się pomniejsze pęknięcia lub nawet zawalenia murów a pieniędzy na remont gruntowny nie widać. Jest za to łatanie byle jak i za jakiś czas będzie on wyglądał jak jakaś śmieszna budowla z klocków Lego. Według mnie to ministerstwo kultury powinno się postarać, z pomocą właściciela obiektu oczywiście. Mam bowiem dziwne wrażenie, że ludzie pracujący na zamku robią co mogą... ale ileż można łatać dziury "szarą taśmą" i mieć nadzieję, że nic się nie wydarzy?
Inną kwestia, która doprowadza mnie do ataku furii to... piesi. Tak, to ten gorszy sort, który jest za leniwy na rower. Sarkazm anyone? Chodzi mi głównie o typowe cebulactwo i turlanie się powolne po trasach na całej ich szerokości. I te spojrzenia oburzone (teksty też się zdarzają)... jak on śmie pedałować na ŚCIEŻCE ROWEROWEJ?! Jestem cholerykiem i nie raz miałem ochotę wyciągnąć pałkę milicyjną i przyłożyć takiemu delikwentowi po plecach. Oczywiście zdarzają się też rowerzyści, którzy stają w poprzek drogi i rozmawiają z kimś tamując cały ruch. Tych na szczęście jest mniej (aczkolwiek wydaję mi się, że ich poziom buractwa jest jeszcze wyższy niż u w/w pieszych).
Wraz z rowerzystami swój sezon zaczęli też motocykliści. W samym Łagowie było ich od cholery i jeszcze ciut ciut. Akurat do nich nic nie mam, często zachowują się lepiej wobec pedałujących niż kierowcy aut. No i na choppera zawsze miło jest popatrzeć. Zabierzmy się w końcu za piwo, którego nie wybrałem przypadkowo. W końcu namawia do podróży, zostało bowiem uwarzone z pomocą Pana Aleksandra Doby. Tak, to ten brodacz, Podróżnik Roku 2015 (według NG) i kajakarz, który przepłynął samotnie Ocean Atlantycki.
Etykiety Ursy pozostały niezmienne, nadal mamy dziwacznie wycięty kredowy papier z bardzo ładnym rysunkiem zajmującym większość miejsca. Niestety ostatnio coraz to mniej zaczynają mi się podobać tak długie, rozciągnięte wlepki. Wizerunek Pana Aleksandra wyszedł im jednak mistrzowsko. Zdziwiło mnie jednak, że nie ma o nim żadnej wzmianki, jakieś osiągnięcia... cokolwiek. Piwo jest koloru miedzianego, lekko zmętnione. Piana okazała się być słabiutka. Urosła na dwa palce, ale bardzo szybko opadła pozostawiając wyłącznie marny kożuch.
Niestety aromat okazał się być cholernie słaby i ledwo co wyczuwalny. Mocno przesunięty w stronę słodowości (skórka od chleba i podobne jej klimaty, w oddali jakiś karmel), jakoś średnio mi się to kojarzy z orzeźwieniem czy też sesyjnością. Z biegiem czasu dochodzą kwiaty polne, bardzo delikatna limonka i guma balonowa. Nie dają jednak rady słodom.
W smaku, na szczęście, dochodzi do wyraźnej zmiany, ale może zacznijmy od początku. Czuć, że jest to typowa nieinwazyjna dwunastka i to akurat jest dużym plusem. Nawet dość wysokie nagazowanie pasuje do całości. W smaku znowu mamy słodowość, ale tym razem robi ona za idealną podbudowę. Co ją kontruję? Specyficzny miks ziół z grapefruitem. Owa mieszanka może i nie zawsze daję radę, ale w moim odczuciu jest wystarczająca. Ziołowa goryczka wyraźna, odczuwalna i bardzo dobrze stonowana. W końcu to session ipa-sripa a nie jakiś imperial. Finisz natomiast... bardzo zawodzi. Jest zwyczajnie pusty. Jak się człowiek uprze to wyczuje gdzieś w oddali słabe zioła. Ogólnie piwo nie jest złe, bardzo dobrze mi weszło jako smaczne uzupełnienie płynów podczas jazdy. Niestety ni cholera mi ono nie pasuję do osoby Pana Aleksandra.
W smaku, na szczęście, dochodzi do wyraźnej zmiany, ale może zacznijmy od początku. Czuć, że jest to typowa nieinwazyjna dwunastka i to akurat jest dużym plusem. Nawet dość wysokie nagazowanie pasuje do całości. W smaku znowu mamy słodowość, ale tym razem robi ona za idealną podbudowę. Co ją kontruję? Specyficzny miks ziół z grapefruitem. Owa mieszanka może i nie zawsze daję radę, ale w moim odczuciu jest wystarczająca. Ziołowa goryczka wyraźna, odczuwalna i bardzo dobrze stonowana. W końcu to session ipa-sripa a nie jakiś imperial. Finisz natomiast... bardzo zawodzi. Jest zwyczajnie pusty. Jak się człowiek uprze to wyczuje gdzieś w oddali słabe zioła. Ogólnie piwo nie jest złe, bardzo dobrze mi weszło jako smaczne uzupełnienie płynów podczas jazdy. Niestety ni cholera mi ono nie pasuję do osoby Pana Aleksandra.
----------
Styl: Session India Pale Ale
Alk: 4,9% Obj.
Ekstrakt: 12,2% Wag.
IBU: b/d
Skład: słód jęczmienny, słód pszeniczny, chmiel, drożdże.
Do spożycia: 30.06.2016
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz