Są takie piwa, których ogólny hype i craftowe podniecenie sięga tak wysoko, że nawet zwrot "urywa dupę" nie potrafi w pełni ostrzec biednego pijącego z czym będzie miał zaraz do czynienia. Tak jest w tym przypadku, gdzie człowiek nie spojrzał, tam widział zachwyt degustacyjny wielkości Pałacu Kultury w Warszawie.
Po paru dniach od premiery bałem się nawet otworzyć szafę, aby nie zobaczyć tam posta z facebooka kolejnego craftopijcy dostającego, dosłownie, orgazmu podczas degustacji. Paranoja? Może trochę. Dlatego butelka leżała sobie w piwnicy, bo bałem się ją otworzyć. Co, jeśli będzie rzeczywiście tak zajebiste, że przy ostatnim łyku zacznę płakać bo już nigdy tej warki nie spróbuje? Najgorsze w tym wszystkim jest jednak to, że mam bardzo wielkie oczekiwania przez te opinie. No, bo w końcu ma to być coś niezwykłego, jak wygrana w Lotto. No i przecież jest to piwo kooperacyjne, a z tymi to różnie bywa. Czy browar Dukla i Brokreacja dali radę?
Patrząc tylko na butelkę... nic nie zapowiada petardy. Etykieta owszem ładna, z fajnym komiksowym rysunkiem, ale słabo przyklejona i pomarszczona. Coś w drukarni nie wyszło bo tekst też jakiś taki rozmazany się wydaje. Nie ocenia się jednak opakowania tylko zawartość przecie. W szkle piwo jest czarne z delikatnymi, mocno wymuszonymi pod światło brązowymi refleksami. Wydawało się też mętne. Piana beżowa, wysoka i utrzymująca się. Gdyby nie pojedyncze dziury można by rzec, że wręcz wzorcowa. Koronkę na ściankach pozostawia też całkiem przyjemną dla oka.
Już po otwarciu butelki było czuć moc. Po przelaniu do szkła znajoma, u której właśnie przesiadywaliśmy powiedziała: "O Boże, co tak śmierdzi?". Tak intensywnego w zapachu piwa jeszcze w tym roku nie wąchałem. Aromaty spalonej gumy, ropy itp. unosiły się w całym pokoju. Ooo wiem co mi to jeszcze przypomina. Asfalt, po którym co parę sekund przejeżdża wypchana po brzegi ciężarówka w upalny letni dzień. Do tego odrobina bandaży szpitalnych. Tylko nie mówcie mi że jestem chory bo uwielbiam takie zapachy w piwie...
"Przecież to piwo jest zepsute, weź tego nie pij." - powiedział kumpel. Oj nie, ja jestem przekonany, że nie jest. Pierwszy łyk: jest gorzkawo, czekoladowo. Drugi: pojawia się paloność, lekki kwasek i delikatna... wędzoność? Przy trzecim dowala już na maksa torf, spalone kable, nafta, jodyna... no dosłownie wszystko w zabójczym dla normalnego śmiertelnika miksie. Goryczka nie daję rady (a kto by dał?!) i robi za taki malutki przecinek w drodze do finiszu. Jest, hmm, ziołowa? Naprawdę ciężko jest w tym miksie ją wyszczególnić. Finisz palony, popiołowy wręcz z dodatkiem czekolady, oczywiście gorzkiej. Zadziwiające jest też to, że można się z nim obchodzić dwojako. Nie jest super sycące więc można je pić dość szybko i bez zmęczenia. Nie polecałbym jednak tego robić, Nafciarza powinno się sączyć. Pomaga w tym bardzo niskie wysycenie i ten cholernie fetyszystyczny miks smaków. Panie i Panowie, urwało mi dupę, oficjalnie.
----------
Styl: Whisky Rye Double Brown Porter
Alk: 6,3%
Ekstrakt: 16°
IBU: 60
Skład: słód (whisky 45ppm, pale ale, żytni, monachijski II, chocolate wheat, carafa special III), chmiel (Warrior, East Kent Goldings), drożdże Safale S-04.
Do spożycia: 30.04.2016
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz