Dajcie mi dużego wolta (nie chodzi tym razem o piwo z browaru Brodacz) w tak upalny dzień a wyląduje pod drzewem nieprzytomny szybciej niż Ronaldo w polu karnym przeciwnika. Takie przekonanie co do piw mocniejszych ma bardzo dużo osób w naszym kraju i nie jest ono wyssane z palca. Ja jednak czasami lubię sobie wypić np takie mocne szkockie piwo w piękny letni dzień...
Serwowane oczywiście w trochę niższej temperaturze niż być powinno, ale z wiadomych przyczyn ogrzewa się ono bardzo szybko. Dudziarz z wrocławskiego browaru chodził za mną już jakiś czas, głównie przez jego styl. Pierwszy raz wee heavy piłem w browarze Haust i muszę przyznać, że przypadło mi do gustu.
Kurde fajne są te krasnale na etykietach browaru Profesja. Nie pasuje mi jednak ten czerwony pasek w kratę, przechodzący przez sam środek. Jakoś niesymetrycznie przecina np. logo browaru co wymusza na mnie lekki tik nerwowy. Co do piwa... zaskoczyła mnie jego klarowność. Było tylko delikatnie zmętnione. Kolor brązu, czy też ciemnej miedzi całkiem ładnie prezentował się w szkle. O wiem! Gdyby nie widoczne wysycenie przypominałoby mocną herbatę. Co innego piana, która od początku była dziurawa i bardzo szybko się zredukowała do popękanego kożucha.
No no, jest bardzo przyjemnie i rozgrzewająco. Jest karmel, ale nie taki przesadnie słodkawy. Do tego ciemne owoce. W tym przypadku główną rolę odgrywają lekko podwędzane śliwki, które bardzo fajnie łączą się z delikatnym alkoholem gdzieś w tle. No i te idealnie pasujące do całej kompozycji torfowe nuty, które może i są dość wyraźne, ale nie przykrywają reszty. Kurde pięknie to pachnie, szkoda tylko, że nie jakoś super intensywnie.
Po pierwszym łyku człowiek jest lekko zdezorientowany, bo początek jest dość... nijaki, wodnisty nawet można rzec. Na Dudziarza szczęście odczucie to mija bardzo szybko i do akcji wchodzi potężna, ale bardzo dobrze wyrównana słodowość. Karmel, wędzona śliwka (na moje oko mocniejsza niż w aromacie) i taki krótki, ale za to bardzo słodki atak rodzynek gdzieś w tle. Całość wydaje się też być lekko kwaskowata. Goryczka mnie zadziwiła, bo ma czelność przebić się czasami przez tę słodową barierę swoim ziołowym profilem. Bez przesady jednak, to nie ona jest tutaj głównym bohaterem. Finisz zdecydowanie wytrawny, torfowy, lekko popiołowy nawet. Z początku alkohol wydawał się być dobrze ukryty, ale z każdym łykiem rósł w siłę i pod koniec zaczynał już pomiatać towarzystwem. Zadziwiające jest jednak to jak to piwo wydaje się być lekkie przy takich parametrach. Dość wysokie nagazowanie w tym odczuciu na pewno pomaga. Koniec końców bardzo mi smakowało. Fakt, że żaden ze smaków nie przykrywał reszty jest chyba największych atutem Dudziarza.
----------
Styl: Wee Heavy
Alk: 9,6% Obj.
Ekstrakt: 20°
IBU: 27
Skład: słód (pilzneński, monachijski ciemny, wiedeński, special X whisky, pszeniczny), chmiel (Magnum, Hallertau Tradition), drożdże Scottish Ale.
Do spożycia: 30.09.2016
Okazało się ostatnio, że pszenica to dość grząski temat (taki mały inside joke). Wiele osób uważa, że jest bardziej zapychająca (z uwagi na użyte drożdże i sam pszeniczny skład) niż orzeźwiająca. Ja należę jednak do drugiej grupy, która ma chyba po prostu większą tolerancję na zbożowe ciałko tego stylu. Praktycznie każda (dobrze uwarzona oczywiście) pszenica jest dla mnie orzeźwiająca i ciężko mi jest się nią zapchać. Nie jest ważny ekstrakt itp.
Owszem takie grodziskie czy też jakiś przyjemny american wheat orzeźwiają o wiele lepiej, ale nie popadajmy w skrajności totalne. Akurat wczoraj miałem ochotę na jakieś rasowe pszeniczne. Traf chciał, że Perun pojawił się w pobliskim hipermarkecie. Korciło mnie aby kupić piwo z Ciechana co by sprawdzić jak się jakościowo trzyma ten browar, ale postanowiłem zostawić to na później.
No no, dużo jest tych detali na tej etykiecie (jak na Peruna). Styl graficzny pozostał ten sam, ale samych elementów jest jakoś więcej. Zawsze chwaliłem grafika za prostotę i ciętą kreskę i w tym przypadku też nie będę narzekał. Logo na kapslu też na propsie. Piwo za to wygląda... dziwnie. Nie źle, po prostu dziwnie. Owszem mamy wysoką czapę śnieżnobiałej piany, która może i jest lekko dziurawa, ale utrzymuje się długo. Jak przy rasowym pszeniczniaku można rzec. Zadziwiający za to jest kolor i konsystencja piwa. Takie niby złoto zmieszane z pomarańczą i błotem. Widać od razu, że piwo będzie gęste, jak kefir.
Coś mi w tym aromacie nie pasuje... Owszem jest banan, można nawet rzec, ze dość intensywny. Specyficzny, bo wydaje się taki... surowy. Ooo wiem, zielony po prostu. Jest też lekka guma balonowa i dosłownie szczypta goździka. Dopiero po paru minutach skojarzyłem co mi się w tym wszystkim nie podoba. Gdzieś w tle cały czas panoszy się lekka kanaliza, przypominająca mokrą ścierkę. Dobrze, że nie przykrywa jakoś specjalnie reszty.
W smaku kanalizy nie ma, to na pewno. Jest wyczuwalne ciało, jak na pszeniczne przystało z resztą. Jest też bardzo gęste w odczuciu. Jeszcze trochę i można by je było kroić nożem. Wysycenie odpowiednie, dość wysokie co znacząco pomaga w piciu. Na pierwszym planie znowu banany, lekko gorzkawe. Na myśl ponownie przychodzą te zielone, jeszcze za wczesne jak na polskie standardy. Do tego przyprawy, głównie goździk. Jakiejkolwiek goryczki brak. Finisz robi się lekko wytrawny o dziwo. Przypomina trochę skórkę od banana... na pewno wiecie o jaki smak mi chodzi. Oczywiście do tego przeciągające się przyprawy i coraz to bardziej wyraźna gęstość. Powiem tak (a raczej napiszę)... nie jest to wybitne pszeniczne piwo. Jest... dobre, po prostu. Bez zachwytów, ohów i ahów i większych przemyśleń. Do wypicia przy grillu nadaje się idealnie.
----------
Styl: Hefe-Weizen
Alk: 5,6% Obj.
Ekstrakt: 13% Wag.
IBU: b/d
Skład: słód (pszeniczny, pilzneński, monachijski), chmiel (Iunga, Sybilla), drożdże WB06.
Do spożycia: 16.10.2016
Takie niespodzianki to ja lubię. Rafał, znajomy z drużyny rowerowej, lata dość często służbowo do kraju, który wielu z nas uważa za kolebkę piwnej rewolucji. Chodzi oczywiście o Stany Zjednoczone. Tak jak my lubi sobie wypić dobre piwo, więc odwiedza miejscowe browary kiedy tylko może.
Akurat tak się złożyło, że był ostatnio w browarze Voodoo, który z zewnątrz przypomina bardziej kamienicę usługową a nie miejsce, w którym się warzy piwo. Z tego co wiem, większość browarów w USA tak właśnie wygląda co według mnie ma swój urok. Anyway, przemycił mi butelkę świeżej IPA wprost z browaru. Nawet daty ważności nie zdążyli nakleić. Mam się bać?
Etykieta kojarzy mi się trochę z czasami flower power i to raczej zamierzony efekt artysty. Jest kolorowo, na dobrym papierze i z głównym bohaterem na środku, pokaźnych rozmiarów w dodatku. Tak, chodzi o szyszkę chmielu, a nawet dwie. Spodobało mi się też to, że kapsel nie był czarny, ale żółty. Samo piwo okazało się być prawie, że idealnie klarowne. Złote, może lekko miedziane. Piana średnio chciała się utworzyć i w dodatku zaczęła znikać dość szybko pozostawiając po sobie dziurawy kożuch.
"Holy shit goddamn!" jakby to powiedzieli demokratyczni najeźdźcy zza wielkiej wody. Aromat wbija w podłogę intensywnością i długo nie pozwala się podnieść. Podwójne chmielenie na zimno dało efekty. Marakuja, mango, soczysta cytryna z grapefruitem i delikatny chlebek gdzieś z tyłu. Do tego ta dziwna nuta tytoniowa, którą chyba tylko ja wyczuwam przy mocno chmielonych IPA. Jest miazga ogólnie.
W smaku piwo nie zwalnia tempa i utrzymuje zasłużony zachwyt pijącego. Istna zupa chmielowa, tylko, że dość klarowna. Cytrusy i trochę dopełniających tropików to główne składowe Good Vibes. Grapefruit przejmuje pałeczkę głównodowodzącego a cytryna robi za jego sługusa. Mango i pomarańcza maszerują za nimi, ale ich słodycz nie ma prawa się przebić. Wszystko na delikatnej, biszkoptowej podbudowie słodowej. Goryczka mocna, momentami przyjemnie bolesna nawet. Profil grapefruitowy, a jakże by inny. Zalega też długo, ale na pewno znajdą się tacy, którzy pokochają ją za to. Finisz to nic innego jak wytrawne przeciągnięcie goryczki: grapefruit i szeroko pojęta cytrusowość. Cholernie wyraźne, złożone i bardzo pijalne jak na te parametry. Ciało idealne, niby je czuć, ale jeszcze nie tak mocno aby wypchało człowieka. Nagazowanie dość wysokie co w tym przypadku pomaga w piciu. Wielu na pewno odrzuci to, jakie to piwo jest wytrawne w porównaniu z naszymi polskimi odpowiednikami, ale najwyraźniej Amerykanie tak już mają. Można sobie z nich żartować, ale chciałbym żyć w kraju gdzie w zaledwie 15 tyś. mieście można sobie zajść do browaru i napić się tak dobrego piwa.
----------
Styl: India Pale Ale
Alk: 7,3%
Ekstrakt: b/d
IBU: 85+
Skład: słód (caramalt, acidulated, carapils), chmiel (Galaxy, Amarillo, Mosaic, Apollo), drożdże.
Do spożycia: b/d
Pamiętacie jak pisałem w którymś z poprzednich wpisów, że wolę Pilsa od Pale ale jeżeli chodzi o style proste i przyjemnie? Tego pierwszego ciężko jest u nas dorwać w wybitnej formie niestety. Będąc jednak ostatnio we Wrocławiu trafiłem na perełkę wartą ponownego spróbowania...