Śledź mnie na:

Pijany Rowerzysta: Amerikan Szejk (Birbant)



By  Piwny Brodacz     6.7.16    Tagi:,,,, 

Pamiętacie jak pisałem w którymś z poprzednich wpisów, że wolę Pilsa od Pale ale jeżeli chodzi o style proste i przyjemnie? Tego pierwszego ciężko jest u nas dorwać w wybitnej formie niestety. Będąc jednak ostatnio we Wrocławiu trafiłem na perełkę wartą ponownego spróbowania...

Zanim przejdziemy do piwa sprawdźmy sobie jak się mają tereny rowerowe w mojej okolicy. Podobno ciężko się jeździ w upalnym słońcu gdy parę godzin wcześniej padał ulewny deszcz. Nie przeraziło mnie to, bo miałem już coś w rodzaju głodu pedałowania... Dlatego przebrałem się szybko i zapakowałem birbanckiego pilsa do plecaka, wraz z nowiutką szklanką kingpinową.


Piwo otworzyłem coś koło 17 kilometra, w uszach wybrzmiewała melodia... trochę inna niż zazwyczaj. Zamiast normalnego darcia mordy w słuchawce pojawiła się Mela Koteluk. Oczywiście nie była jedyna na playliście, ale muszę przyznać, że zajmowała jej większą część. No to co? W drogę!



W jeździe w taką pogodę trzeba uważać na jedno: postoje. Może się to wydawać dziwne, ale ja np mam tak, że się nie pocę zbytnio podczas jazdy... a dopiero na postojach (jak chyba z resztą większość rowerzystów). Wystarczy przystanąć na minutę i już leje się z człowieka jak z fontanny. Nie muszę chyba dodawać, że można się wtedy bardzo łatwo nabawić choróbska? A weź tu nie stań gdy widzisz idealny pieniek, który współgra wyśmienicie z butelką piwa... Problemy pierwszego świata proszę Państwa.



Jadąc tak przy jeziorze zacząłem się zastanawiać czy może nie lepiej by mi było głębiej w lesie. Ja niespotykanie spokojny człowiek jestem, ale jak widzę namioty i campery rozstawione na ścieżce rowerowej to mnie jasna cholera strzela. A już nawet nie chcę wspominać o autach, które jeżdżą skrótami przez w/w ścieżki... Januszowanie jest z roku na rok gorsze trzeba przyznać. Zdziwiłem się jednak gdy podobne praktyki zauważyłem przy obozach harcerskich, bo z nimi nie było zazwyczaj problemu. No nic, będziemy przez przypadek wjeżdżać w namioty...



Na szczęście jeszcze nie wszędzie doszła januszowa cywilizacja i w miejscach dzikich mógł się człowiek przypatrzeć przyrodzie. Przy powalonym drzewie zauważyłem np jaja bodajże zaskrońca. Zaraz obok leżała wylinka mamusi. Chwilę później kątem oka zauważyłem rudą kitę na pobliskim drzewie, a gdy wracałem lekko wystraszyła mnie sarna, która wyskoczyła z pobliskiego rowu w stronę pola. 

Ogólnie jeździło się przyjemnie i jakoś tej duchoty człowiek nie czuł za bardzo. Problem pojawił się gdy wycisnąłem z bidonu ostatnie soki (nie wziąłem ze sobą drugiego). Trzeba było wracać, trochę szkoda, bo miałem ochotę na więcej kilometrów. Na szczęście piwo, które wcześniej wypiłem dostarczyło mi niebywałych doznań...



Coraz bardziej podobają mi się etykiety Birbanta. Minimum pierdół, maksimum detalu. Sylwetki postaci działają na wyobraźnię a minimalistyczne tło nie przeszkadza w odbiorze. Nie wiem czemu, ale w tym przypadku "szejk" myli mi się ze "szwejk"... Piwo też wygląda znakomicie. Złoty kolor, lekko zamglone i z dość długo utrzymującą się pianą. Biała czapa wznosi się wysoko i po paru nieprzyjemnych pęknięciach pozostaje w szklance do końca. Pozostawia nawet jakąś tam koronkę na ściance. 


W aromacie sama przyjemność, bardzo intensywna w dodatku. Na pierwszym planie zioła, wyraźne i orzeźwiające. Zaciągają nawet lekką miętą jak człowiek dobrze pociągnie nosem. Do tego dopełnienie cytrusowe, które idealnie łączy się z ziołami i bardzo, ale to bardzo delikatne masełko. Ja nie mam zastrzeżeń, z kranu pachniało identycznie. Ciekawe czy w tym przypadku browarniany HopsBant rzeczywiście tak mocno podbił aromat.

Yes yes yes! Jak to mawiał były naczelny naszego kraju. Nie mam wątpliwości, że to właśnie takiego pilsa szukałem. Chrupiący (żeby nie napisać crispy w obcym języku), orzeźwiający, z idealnym cielskiem. Potężna, ale też niezapychająca podstawa słodowa, która lekko zalatuję chlebkiem. W dodatku nie jest za słodka. Walczy z nią równie mocna kontra ziołowa z wyraźnym zacięciem cytrusowym w tle. Do tego wszystkiego gdzieś w oddali pałętają się też trochę słodkawe tropiki, głównie mango. Chmiele dały radę, trzeba im to przyznać. Goryczka też znaczna z żywiczno-ziołowym profilem. Finisz dość długo się utrzymuje, ale jest za to najbardziej delikatny. Taki przyjemny miks ziołowo-cytrusowy. Do tego średnie do wysokiego nagazowanie, które idealnie pasuje do całości. Tak, to jest droid... przepraszam pils, którego szukałem. Trochę bałem się tych amerykańskich chmieli, ale dzięki Bogu nie zdominowały całości.

----------

Styl: Pils
Alk: 5,4% Obj.
Ekstrakt: 12°
IBU: 42
Skład: słód (pilzneński), chmiel (Citra, Mosaic, Cascade, Marynka, Lubelski), drożdże W34/70.
Do spożycia: 06.12.2016


Piwny Brodacz

Podobał Ci się ten wpis? Podziel się nim ze znajomymi. Dzięki temu uświadomisz innym, że piwo nie kończy się na lagerach a i mi pomożesz w szerzeniu kraftowej kultury. Walczmy z koncernową niewiedzą, każdy z nas może być Rycerzem Ducha Kraftu! Pamiętaj też, że piwo kraftowe zmienia się i każda kolejna warka może inaczej smakować.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz


Informacje prawne:

Treści na blogu przedstawiają autorską ocenę produktów i mają charakter informacyjny o produktach dostępnych na rynku a nie ich reklamy w rozumieniu Ustawy o wychowaniu w trzeźwości (Dz. U. 2012 poz. 1356). Blog jest dziełem całkowicie hobbystycznym i nie przynosi żadnych zysków. Treści na blogu tylko i wyłącznie dla osób pełnoletnich.

Copyright:

Wszystkie zdjęcia (jak i treści) na blogu są mojego autorstwa i nie zgadzam się na ich rozpowszechnianie, publikowanie, jakiekolwiek używanie (w celach zarobkowych lub nie) bez mojej zgody. Dotyczy to wszystkich mediów a głównie internetu, czasopism itd.

Kontakt:

Patryk Piechocki
e-mail: realdome@gmail.com