Powroty z urlopów (nawet takich krótkich, tygodniowych) mają to do siebie, że pojawiają się całkiem przypadkowo i prawie zawsze towarzyszy im wielkie zdziwienie urlopowanego. Tak było i w moim przypadku, gdy nagle (jak za sprawą jakiejś magicznej teleportacji) pojawiłem się w mieście jezusowym balansując uprzednio na granicy małopolsko-śląskiej.
Co tam robiłem? Ano leniłem się głównie w towarzystwie swojej Pani. Udało mi się też odwiedzić katowicki multitap o nazwie Biała Małpa. Nie powiem, wkurzyłem się lekko wtedy, ale o tym może napiszę w oddzielnym wpisie. W domu miłym zaskoczeniem była ukryta butelka Czarnej Mańki, którą zakupiłem zaraz przed urlopem. Nie myśląc długo wskoczyłem na rower i pojechałem na najbliższe jezioro zabierając ze sobą plastik alebrowarowy. Chyba już nigdy nie wezmę na rower szkła po ostatnim wypadku z udziałem artezanowej musztardówki...
Chyba możemy się wszyscy zgodzić z tym, że nie ma co etykiety opisywać... Za bardzo się panowie nie napracowali przy designie. Piwo ma ciemnobrązowy kolory i jest dość mocno zmętnione (z widocznymi farfoclami, które nie wyglądają zbyt apetycznie trzeba przyznać). Oczywiście bierzemy poprawkę na turbulencje w plecaku. Beżowa piana przez pierwsze parę sekund jest zbita i przyjemna dla oka. Niestety dość szybko zaczyna się redukować pozostawiając po sobie bardzo znikomy kożuch.
Pierwszy, drugi, trzeci niuch i mina coraz bardziej nietęga. Jest słabiutko, oj bardzo. Ledwo co wyczuwalna kawa zbożowa i bardzo dziwna nuta biszkoptowa w oddali (skąd się tu wzięła nie wiem). Nie ma to jednak większego znaczenia, bo i tak całość znika kompletnie po dwóch łykach. I nie sądzę (bo nie pracuje w sądzie, har har), że jest to wina degustacji w plenerze.
W smaku jest na pewno lepiej, przynajmniej na początku. Znów mamy kawę zbożową, która mimo delikatnej lurowatości i tak jest bardziej wyrazista niż w aromacie. Pojawiają się też nuty gorzkiej czekolady (trochę wątpliwej jakości) i... kompletna pustka. Dosłownie jakby ktoś uciął ostrym nożem połączenie kubki smakowe - mózg. Bardzo dziwne... nagła czarna dziura czy co? Zaraz po tym dziwacznym zjawisku wkracza palona goryczka, dość mocna jak na stouta, ale też bez przesady. Paloność przechodzi gładko dalej łącząc się z kawą tworząc całkiem wyraźny finisz. Niestety jest jeden problem... a nawet dwa. Po pierwsze to piwo nie ma w ogóle ciała. Pije się je dosłownie jak wodę (i nie ma co tego porównywać do sesyjności). Niskie wysycenie też nie pomaga aczkolwiek jest takie jakie być powinno. Drugi problem ujawnia się pod postacią pytania: gdzie w tym całym bajzlu jest element american? Po chmielu Simcoe nie pozostał nawet znikomy ślad. Całość smakuje trochę jak mało udane domowe piwo zaraz przed butelkowaniem.
----------
Styl: American Stout
Alk: 5,1% Obj.
Ekstrakt: 14°
IBU: 60
IBU: 60
Skład: słód (jęczmienny, pszeniczny, żytni), chmiel (Simcoe, Magnum), drożdże US-05.
Do spożycia: 10.2016
Z tego co mi sie wydaje to ta warka ma juz kilka ladnych miesiecy. Takze nie ma co sie dziwić.
OdpowiedzUsuńPiłem w połowie czerwca i zdecydowanie bardziej pozytywnie odebrałem to piwo. Swoją drogą taka ciekawostka - browar Bazyliszek również wypuścił piwo o takiej nazwie, przy czym jest to Sour Ale.
OdpowiedzUsuń