Zachcianki to bardzo dziwne zjawisko. Podam może przykład: zachciało mi się wczoraj chmielonego piwa, jakoś po 21:00. Poszedłem więc do Tesco po coś na piechotę, bo zdrowiej przecież. Zakupiłem borówkową IPA, schowałem ją do kieszeni kurtki i podreptałem spowrotem do domu.
Gdy przekroczyłem próg domostwa mego stwierdziłem, że nie chce mi się pić tej IPA i wyciągnąłem RISa, który leżał już jakiś czas w piwnicy. Od tak, po prostu, jak kobieta w ciąży. Wiecie co? To był cholernie dobry pomysł, no ale zacznijmy od początku. Wieczory ostatnio bardzo chłodne jak na lato, więc taki stoucik leżakowany z kostkami dębu francuskiego zatopionymi w bourbonie jak znalazł.
Nie wiem dlaczego, ale jak patrzę na tą etykietę tylko jeden utwór zaczyna mi się pałętać w głowie... Nie, nie jest to YMCA. Grafika fajna, jak prawie każda z tego browaru. Jedyny problem jaki z nią mam to papier i sposób przyklejenia go na butelkę. Od dłuższego czasu prawie każda etykieta Radugi jest pomarszczona i zwyczajnie w świecie naklejona byle jak. Samo piwo jest czarne, nieprzejrzyste. Piana beżowa, dość zbita i nawet wysoka. Redukuje się do powiedzmy jednego palca i taka pozostaje przez dłuższy czas. Lepi się do wąsa, innymi słowy jest dobrze.
Nie powiedziałbym, że Nocna Gorączka zachwyca aromatem. Można nawet rzec, że jak na taki styl lekko zawodzi w tym temacie. Po pierwsze intensywności to to nie ma w ogóle. Po drugie sam skład aromatu jest jakiś taki płytki. Ot taka lekka czekolada, delikatna paloność i może gdzieś bardzo daleko likier wiśniowy (czyt. alkohol). Trzymając jednak to piwo w ręce mam dziwne wrażenie, że w smaku będzie kompletnie inne... widać to po samej konsystencji.
Piwo wygląda na gęste i właśnie takie jest w smaku. Lepi się jak cholera i przyjemnie zakrywa sobą całe podniebienie. Ciało też niczego sobie, ale bez przesadyzmów jeżeli chodzi o zapychanie. Do tego przyjemne, ledwo co wyczuwalne wysycenie. Na pierwszym planie kawa, bardzo gorzka, czarna i okrutna jak zimne espresso (w dobrym tego słowa znaczeniu). Zaraz za nią czekolada, taka na granicy gorzkiej i mlecznej bym powiedział. Do tego delikatny popiół i słodycz kojarząca mi się z bliżej nieokreślonymi ciemnymi owocami. Nagle, jak kopniak pod żebra, pojawia się goryczka, która mnie osobiście zdziwiła niezmiernie. Wyczuwalna, ba, przebijająca się spokojnie przez tę kawowo-czekoladową armię pod czystą, chmielową postacią. Jej walka jest jednak daremna... Wchodzi bowiem bezkompromisowy finisz. Mocno kawowy z drewnianymi nutami i dość fajnie wyczuwalną wanilią. No i to spopielenie zalegające po każdym łyku, o Jezu. Alkohol wybitnie ukryty, w ogóle go nie czuć. Coś co zapowiadało się marnie okazało się być idealnym zakończeniem dnia. Szczerze mówiąc nie spodziewałem się tego po tym piwie.
----------
Styl: Bourbon Imperial Stout
Alk: 8,5% Obj.
Ekstrakt: 20°
IBU: 65
Skład: słód jęczmienny, płatki owsiane, jęczmień palony, chmiel Magnum, drożdże US-05.
Do spożycia: 10.10.2016
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz