Wyobraźcie sobie chłodny wieczór, gdzieś w oddali szumi wiatr a wyschnięte gałęzie drzew dudnią delikatnie o siebie... *pyk, pyk, pyk*. Zaraz za lasem, na małym opuszczonym cmentarzu pali się pochodnia. Stary grabarz Janush kopie dół, pogwizdując przy tym smutną melodię marszu pogrzebowego. Na prowizorycznym krzyżu ktoś niezgrabnie wyrył napis: "Grand Champion, na zawsze w naszych craftowych sercach". Poniżej jakiś śmieszek niezgrabnie dopisał "Żywiec, ty ch...!".
No dobra, trochę przesadziłem. W końcu żarty o umierającym Grand Champione są starsze od węgla... Prawda jest taka, że te wszystkie narzekania zmusiły mnie do olania ubiegłorocznego zwycięzcy. W tym roku dystrybucja jest chyba jeszcze słabsza, cholera wie jak ma go człowiek dostać. Na szczęście butelka z 2015 nie zagubiła się w czeluściach mojej piwnicy i mogę jakoś złożyć hołd czemuś, co kiedyś było największym wydarzeniem polskiej sceny rzemieślniczej. Podobno świeża wersja potrzebowała leżakowania, sprawdźmy.
Etykieta dość zwyczajna i bez szału. Każdy kto pił kiedykolwiek piwa z Cieszyna rozpozna ją od razu. Duży plus za nazwisko zwycięzcy konkursu i pełny skład. Firmowy kapsel też całkiem spoko. Piwo ma wyraźny czerwony kolor (dla wścibskich niech będzie rubinowy) i jest idealnie klarowne. Piany nie uświadczysz, chyba, że przez te 10 sekund zaraz po nalaniu.
O dziwo aromat nie uciekł przez ten rok, nie trzeba się zbytnio napracować przy wąchaniu (nawet z tak szerokiego szkła). Na pierwszym planie czerwone owoce, głównie porzeczka. Nie przypominam sobie piwa, które miałoby tak intensywny zapach tego owocu, gdzieś w tle wychodzi też wiśnia. Całość otulona bardzo delikatną winną nutą. Cholernie przyjemne trzeba przyznać.
O kurde, od razu Wam napiszę, że tego się nie spodziewałem po zeszłorocznych recenzjach tego piwa. Czyżby leżak ta bardzo wpłynął na jakość? No to tak... Na początek owoce, które dosłownie wybuchają w ustach. Czerwone porzeczki, wiśnie, odrobina skórki pomarańczy... tworzą wręcz idealną kompozycję z wyraźną, ale nie dominującą nad wszystkim kwaśnością. Słody dopełniają całość ledwo co wyczuwalnym karmelem. Goryczki nie ma, kwas ją zastępuje. Finisz wyraźnie poszedł w tę wytrawniejszą stronę za to. Jest owocowo-winny z taką lekką drewnianą nutą. Jak się dobrze człowiek zastanowi to i nawet przyprawy wyczuje. Wysycenie średnie do wysokiego. Niezapychające i orzeźwiające, ale i nadające się do powolnego sączenia. W życiu bym też nie powiedział, że ma tyle ekstraktu. Czyżby leżakowanie aż tyle dało? Przecież to jest cholernie dobry flanders.
----------
Styl: Flanders Red Ale
Alk: 7,5% Obj.
Ekstrakt: 17°
IBU: b/d
Skład: słód (pilzneński, monachijski, special b, caramunich, carafa special), płatki kukurydzy, chmiel (Saaz), drożdże (S-33, mieszanka Roeselare Ale Blend), kostki dębowe.
Do spożycia: 28.11.2018
ten cholernie dobry flanders... wez go zestaw co do polki z ktoryms z klasykow? :)
OdpowiedzUsuńJeżeli dobrze kojarzę jest to mój pierwszy Flanders, dlatego łatwo mi zaimponować ;)
Usuńkup np rodenbacha grand cru (zero imponienia, w jakims le clercu za dyszke idzie dostac + w wiekszosci kraftowych sklepow) - swiat wypieknieje a grand champion wyda sie hmmm... sredni (jakis zly wcale imho nie jest, ale pilem raczej swiezy, z ta pasteryzacja dali ciala):)
UsuńJeszcze klasycznie mozna polecic duchesse de bourgogne. Cena podobna jak za rodenbach grand cru. Tez latwo kupic
UsuńJest owocowe ale kwasek jest jak w typowyvh berlinerach a nie flandersach. Do tego zatykajacy karmel taki gorzki. To piwo pasteryzowane wiec lezakowanie nic ciekawego nie da. Ja pilem miesiac temu to piwo. I wiem gdzie jeszcze moz a kupic.
OdpowiedzUsuńI jak kolega wyzej. Postaw go obok belgijskiej klasyki.
Piłem wlasnie pare dni temu kolejny raz Roselare z Cieszyna, pojawilo sie w Krakowie na Dlugiej za 5,64zl. W porownaniu z butelka rok temu, troche sie ulozylo, debina pozytywnie mniej wyczuwalna. Jednakze w porownaniu z Dutchess de Burgogne, zupelnie nie ma nic do zaoferowania.
OdpowiedzUsuń