W Polsce się... mrozi? Oj tak, powoli wkracza do nas trend wymrażania piw wszelakiego typu. Ciekawe jest to zjawisko i jakże smaczne, co pokazał browar SzałPiw ze swoimi Bubami Extreme. Postanowiłem sprawdzić parę piw leżakowanych w ten sposób. Zaczniemy sobie od starego wygi jakim na pewno jest browar Pinta.
Warto nadmienić, że to piwo zostało uwarzone według receptury zwycięzcy Warszawskiego Konkursu Piw Domowych, Artura Pasiecznego. Na czym zatem polega wyżej wymienione wymrażanie? W skrócie: zamrażasz piwo w tanku i pozbywasz się czystej wody w postaci lodu. Taki zabieg pozwala na zagęszczenie piwa i podbicie prawie każdego aspektu naszego ulubionego trunku. Uprzedzę pytania, tak, możecie sobie z łatwością zrobić to w domu na swoich warkach, które sami uwarzyliście.
Warto nadmienić, że to piwo zostało uwarzone według receptury zwycięzcy Warszawskiego Konkursu Piw Domowych, Artura Pasiecznego. Na czym zatem polega wyżej wymienione wymrażanie? W skrócie: zamrażasz piwo w tanku i pozbywasz się czystej wody w postaci lodu. Taki zabieg pozwala na zagęszczenie piwa i podbicie prawie każdego aspektu naszego ulubionego trunku. Uprzedzę pytania, tak, możecie sobie z łatwością zrobić to w domu na swoich warkach, które sami uwarzyliście.
No tego się po Pincie nie spodziewałem. Tematyczna etykieta? Nie może być! Oczywiście dalej w ich stylu, ale przynajmniej mamy jakąś grafikę w tle, która nie została tak o wyssana z palca. Ładnie i zgrabnie się całość prezentuje. Piwo kolorem przypomina płynną wiśnię, naprawdę. Nie jest to rubin, miedź czy też inny kolor kojarzący się z tym stylem. No wiśnia i tyle, w dodatku idealnie klarowna. Piana wysoka, ale dziurawa. Szybko się ulatnia pozostawiając cieniutką obrączkę zaraz przy szkle.
Ukrywał nie będę, że z grubej rury Pinta nie zaczęła. Aromat nie jest jakiś super intensywny, ale muszę zaznaczyć, że wystarcza w zupełności. Jest słodowo, tak jak powinno być. Lekko przypieczona skórka od chleba, rodzynki, wiśnie i bardzo delikatne śliwki gdzieś w tle. Do tego zrównoważony alkohol, przyjemny. Nie gryzie i nie przypomina rozpuszczalnika.
Gęstość tego piwa widać już przy lekkim poruszeniu szkłem. Lepi się to niemiłosiernie do ścianek. Pierwszy łyk potwierdza to dobitnie... o Jezu jak przyjemnie ten koźlak oblepia usta. Cielisty, oleisty i gęsty jak olej silnikowy w moim Golfie zaraz pod korkiem. Wysycenie na niskim poziomie, tak w pytkę można rzec. A w smaku? Też magia, ale taka trochę chaotyczna na początku. Zacznijmy od niewyobrażalnej ilości słodów: słodkich, przypiekanych i karmelowych. Do tego zadziwiająca ilość suszonych śliwek, winogron i rodzynek. Gdzieś hen daleko w tle orzechy się nawet odzywają, co mnie osobiście bardzo zdziwiło. Obok tego wszystkiego stoi alkohol, duży i potężny, jak Marcinek z Pitbulla. Jest przyjemny, rozgrzewający i zdradliwy. Pierwszy raz spotykam się też z czymś takim jak wyrównanie słodyczy procentami, bo goryczka jest naprawdę na marginalnym poziomie. Całą jej robotę przejął właśnie alkohol. Finisz zmienia trochę profil tego piwa dodając delikatne muśnięcie czekolady i chleba razowego. Słodycz słodowa pozostaje nadal na pierwszym miejscu jednak. Zaskakujące jest to jak skondensowane są te smaki i jak dobrze ze sobą współgrają. Na szczególne wyróżnienie zasługuje alkohol, który po prostu robi robotę (i nie mówię tu o upiciu się do nieprzytomności). Wymrażane piwa? Ależ owszem, dawać mi tego więcej.
----------
Styl: Eisbock
Alk: 11,2% Obj.
Ekstrakt: 27% Wag.
IBU: 31
Skład: słód (Weyermann monachijski typ II, wiedeński, Vikingmalt monachijski typ I, karmelowy 300, Chateau Crystal), chmiel (Marynka, Perle), drożdże Fermentis Saflager W-34/70.
Do spożycia: 30.01.2020
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz