Czy to już wiosna? Raczej nie. Na moje oko zima wróci i ponownie ugryzie nas w dupę mrozem i niezdecydowaniem pod postacią śniegu z deszczem. Nienawidzę takiej pogody, ani to przyjemne, ani pożyteczne. Minimum -15'C i śnieg bym zrozumiał, przynajmniej bez obaw można by było jeździć na rowerze... a tak to co najwyżej kataru można dostać.
Ale o czym to ja miałem... a tak, słońce. Od dwóch dni mamy piękną pogodę z dwucyfrówką na plusie. Jakim trzeba być człowiekiem, aby z tego nie skorzystać? Leniwym, to na pewno. Przyznam się bez bicia, że mam z tym problem ostatnio. Wiadomo, w okresie zimowym trzeba spędzić trzy razy więcej czasu na samym ubieraniu się. Termika, ochraniacze na buty (te to się ciężko zakłada), kolejne warstwy ubrań. Jest tego trochę, ale rutyna staje się naszym niespodziewanym przyjacielem w tym przypadku. Ubrałem się więc dzisiaj (zaraz po pracy) i wyciągnąłem czysty jak łza rower z nowym napędem, który zamontowałem popijając stout śledziowy z Piwoteki jakiś czas temu.
Zabrałem nawet ze sobą piwo. Z degustacji nic nie wyszło jednak. Dlaczego? Ano dlatego, że po 3 kilometrach byłem bardziej uwalony błotem niż młodzież w wieku szkolnym po woodstockowej kąpieli błotnej. Nie żebym narzekał, w końcu wyznaję zasadę "czysty rower = słaba wyprawa". Prawdziwy problem pojawił się w lesie. Dwa dni "wannabe wiosny" to za mało, aby lód stopniał i "oczyścił" ścieżki. Te były tak oblodzone, że momentami nie dało się podjechać pod nawet najmniejsze wzniesienie. W tym momencie włączyła mi się czerwona lampka: "durniu, masz piwo i aparat w plecaku", nie mówiąc już o innych rzeczach, którym upadek mógłby zaszkodzić.
Stwierdziłem, że nie ma co ryzykować i zawróciłem. Boohoo, zrobiłem 16km w kiepskim tempie i w dodatku wszystkie ciuchy do prania muszą iść. Wiecie co? Warto było. Dla samej przyjemności, pięknej pogody i wyciszenia. Ludzie (w tym przypadku rowerzyści) za szybko zapominają o małych przyjemnościach goniąc za kolejnymi rekordami jeżeli chodzi o dystans, czas czy co tam jeszcze pokazuje im Garmin/Endomondo. Zdjęcia też jakieś porobiłem, dodatkowo sprawdziłem napęd i dzięki temu wiem co jeszcze muszę wyregulować. Małe rzeczy też potrafią sprawić radość... i wcale nie nawiązuje tutaj do ostatnich afer sztosowych.
Stwierdziłem, że nie ma co ryzykować i zawróciłem. Boohoo, zrobiłem 16km w kiepskim tempie i w dodatku wszystkie ciuchy do prania muszą iść. Wiecie co? Warto było. Dla samej przyjemności, pięknej pogody i wyciszenia. Ludzie (w tym przypadku rowerzyści) za szybko zapominają o małych przyjemnościach goniąc za kolejnymi rekordami jeżeli chodzi o dystans, czas czy co tam jeszcze pokazuje im Garmin/Endomondo. Zdjęcia też jakieś porobiłem, dodatkowo sprawdziłem napęd i dzięki temu wiem co jeszcze muszę wyregulować. Małe rzeczy też potrafią sprawić radość... i wcale nie nawiązuje tutaj do ostatnich afer sztosowych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz